Ukryte piramidy Caral



Limy nie zwiedziłem i nie poznałem tak, jakbym chciał ze względu na jeden powód – Caral  (wym. karal) – najstarsze miasto obu Ameryk i amerykański odpowiednik sumeryjskiego Uruk w historii kontynentu euroazjatyckiego. Gdy w moje ręce wpadła stołeczna ulotka zaledwie napomykająca o tym nieznanym, a niezwykle interesującym miejscu pomyślałem, że nie mam wyjścia – muszę się tam udać. Czas miałem ograniczony, gdyż moja podróż powrotna była już zdeterminowana. Teraz każdy wybór “czegoś”, obciążony był rezygnacją z “czegoś” innego. Jednak wyobraźnię moją już całkiem rozpaliła myśl o obcowaniu ze starożytną kulturą Norte Chico – najdawniejszą i najbardziej rozwiniętą na obu kontynentach po tej stronie Atlantyku.

Drogę zaplanowałem jeszcze tego samego dnia wieczorem, a już następnego z rana wyruszyłem przygodzie na przeciw. Okazała się to długa jednodniowa wycieczka, aż 200 km. za miasto, z której wrócić miałem tego samego dnia, około godzinę przed północą. Niestety musiałem trafić, aż do Limy, aby zdobyć garść dokładniejszych informacji na ten temat, i by teraz “cofnąć się” w tą samą stronę, skąd przybyłem – na północ, w stronę Trujillo. Jest to o tyle zrozumiałe, że Caral to odkrycie względnie nowe. Jeszcze na początku roku 1994 nikt z żyjących o tym miejscu nie słyszał, a i dziś tamtejsza turystyka wciąż pełza.

Zanim się tam jednak znalazłem, czekała mnie wpierw długa przeprawa. Żadne turystyczne autobusy bezpośrednio do Caral nie jeżdżą, drogę trzeba więc trzeba ustalać z lokalnymi przewoźnikami. Zaszedłem do owianej złą sławą dzielnicy Limy La Victoria, skąd odjeżdżały autobusy do miasta linii “Tourismo Paramonga” (można też złapać tej samej klasy "Barranca tours"). Na mały dworzec, który był raczej niepozorną wnęką przy ulicy, dotarłem przed godz. ósmą. Z trudem mogłem uwierzyć, że jestem w tym samym mieście, w którym jeszcze wczoraj podziwiałem piękne, zielone parki w Miraflores (i przy starówce). Tu na ulicach pełno było śmieci i ekskrementów, spojrzenia nielicznych przechodniów zdawały się wystraszone, lub lekko zdziwione moją obecnością. Przed witrynami sklepów stali właściciele, którzy dopiero podnosili metalowe zbrojenia ochronne. Nie trudno mi było sobie wyobrazić jak o zmroku zamykają je, by pospiesznie czmychnąć do domów, kiedy to ulice przejmują bezdomne watahy psów (a kto wie – może także narcos).

Pustynne otoczenie Limy


Odjazd autobusu wyznaczał stopień jego zapełnienia. Gdy liczba pasażerów osiągnęła punkt krytyczny, ruszyliśmy w kierunku miasta Paramonga. Była godz. 8:20. Upewniłem się, że kierowca wie o celu mojej podróży i po ok... 4,5h wysiadłem w niedużej mieścinie Supe, kilkadziesiąt kilometrów przed miastem Paramonga.
Parę prostopadłych ulic, kilka barów i sklepików wyznaczało plan zabudowy miasteczka, jednak panował tu ożywiony i sympatyczny klimat. Zdaje się, że z dala od trosk i trucizn dużego miasta żyje się jakoś pogodniej. Ustaliłem z taksówkarzem “colectivo”, że – naturalnie – podzielę się miejscem z innymi (są oni aż nadto chętni świadczyć ekskluzywne usługi zagranicznym turystom: "Nie musi pan czekać, Senor") i poszedłem kupić świeże mandarynki z lokalnych plantacji, czekając aż zapełni się autobusito.


Wkrótce ruszyliśmy. Była 13:10. Gruntowa droga z Supe do wsi Caral (jakieś 20km) prowadziła wzdłuż rzeki Rio Supe przez malutkie, malownicze wioseczki. Z największą przyjemnością obserwowałem spokojne, nieco leniwe życie lokalnych mieszkańców. Warunki bytowe może były tu ciężkie, a domy skromne, ale za to cóż za krajobraz! Rzeka płynęła przez środek szerokiej doliny. Po obu jej stronach roztaczały się dość strome, choć niewysokie wzgórza. Przestrzeń pomiędzy korytem rzeki, a tymi wzgórzami wypełniały zielone, żyzne pola uprawne i owocowe sady, aż po horyzont. Dalej poza doliną i wzgórzami ciągnęła pustynia.

W autobusito rozgorzała rozmowa, lub raczej monolog. Prócz dwóch wracających ze szkoły kilkunastoletnich dziewczynek i starszego mężczyzny, był z nami także ubrany w garnitur kaznodzieja. Gdy tylko wóz ruszył, rozpoczął opowieść o Jezusie, zadając dużo retorycznych pytań, na które nikt nie odpowiadał. Gdy wysiadł, zakłopotany, a milczący dotychczas mężczyzna odetchnął z ulgą i skwitował to głośno jednym słowem –  “wariat”. Dziewczynki cicho zachichotały i ruszyliśmy dalej.

Gdy wreszcie wysiadłem we wsi Caral (13:50), wciąż jeszcze nie byłem na miejscu. Musiałem przejść most nad Rio Supe i wzdłuż pól dojść parę kilometrów pieszo do archeologicznego ośrodka. Prócz lokalnych, ani jednego turysty... Czysta radość.

Dolina w Rio Supe

Rio Supe


Wreszcie, gdy wyszedłem z cieni drzew okalających rzekę i wszedłem ścieżką na piaszczyste wzgórze, zobaczyłem ośrodek archeologiczny: przed moimi oczami stało teraz może z 7-8 dużych piramid, w znacznej mierze zniszczonych, ale były w na tyle dobrej kondycji, by wywołać westchnienie zachwytu. Dopiero przy samym wejściu (szereg drewnianych i zadbanych chat) zobaczyłem ludzi. Spotkałem tu jedną rodzinę peruwiańczyków (2+2) i przewodnika, który zabrał nas na obchód po prehistorycznym mieście. Była wówczas godz. 15:05.

Caral to jedno z wielu miast założonych w połowie III-ego milenium przed Chrystusem, w dolinie Rio Supe, przez kulturę nazywaną Norte Chico. Gdy Norte Chico powstało, wzrosło i rozwinęło się do szczytu swojej potęgi, dookoła była tylko pustynia. Dosłownie i w przenośni: inne wielkie kultury pojawiły się tu dopiero setki, lub nawet tysiące lat po zmierzchu i upadku Norte Chico (słynni mezoamerykańscy Olmekowie pojawią się 1800 lat później!). Wielu archeologów uważa, że kultura ta wyrosła tak wcześnie w historii Ameryki Południowej, że wręcz popełniła swoisty, historyczny “falstart”, nie mogąc nawiązać stymulujących stosunków z innymi kulturami wokół i przekazać swej wiedzy dalej.

Jeszcze w Muzeum Archeologiczno-Etnograficznym w Limie rozmawiałem o Caral z tamtejszym archeologiem, specjalistą od innej kultury –  o wiele lepiej zbadanej Chavin (IX - III w. p.n.e.; wybrzeże Peru). Z uśmiechem wyjaśnił mi, że Caral/Norte Chico może i jest najstarszą cywilizacją w Amerykach, ale nie jest to kultura. Aby cywilizacja mogła być nazwana kulturą, musi mieć 4 rzeczy: architekturę, metalurgię, tekstylia i ceramikę. "Caral ma tylko architekturę, Chavin ma wszystkie cztery" – dodał z dumą kogoś, kto dawno już postawił na "wygranego konia". Pomyślałem wówczas, że to ciekawa klasyfikacja, ale budowniczy piramid bez tekstyliów i ceramiki wydają się wręcz trudni do wyobrażenia.

Istotnie, piramidy są tutaj najbardziej uderzającym reliktem, ale w lokalnym muzeum można obejrzeć także nieliczne znalezione gliniane figurynki (zapewne obiekty kultu) i narzędzia z kamienia. Metali tu nie znaleziono, ale ceramika jest, choć cruda – niewypalana.

Miasto podzielone było na dwie wyraźne strefy – niżej i wyżej położoną. W wyższej, znajdowały się świątynie-piramidy, w niższej – liczne budynki mieszkalne. Wyróżniającym budynkiem w tej drugiej strefie jest odrestaurowany częściowo amfiteatr, mogący pomieścić 200 os. Odbywały w nim się najpewniej koncerty muzyczne, gdyż posiada on walory akustyczne. W Caral znaleziono także dziesiątki małych fletów wykonanych z kości skrzydeł pelikanów lub kondorów (otwarte z obu stron, z jednym wywierconym otworem wewnątrz). Zdaje się, że muzyka musiała być ważnym elementem życia dla mieszkańców miasta.

Amfiteatr na 200 os w dolnej części miasta.


Największa piramida, wysoka na 28 metrów, była budynkiem o roli polityczno-religijnej. Wszystkie budynki wpisane były w zadziwiająco kształtny okrąg. Ocenia się, że pozostałe ośrodki w dolinie były podległe Caral. Społeczność miała uprawiać fasolę, ziemniaki, kukurydzę i chayote (rodzaj miękkiej dyni o białym miąższu nazywanej u nas “kolczochem”; oczywiście uprawianą po dziś dzień w Peru, dostępną na każdym targu).

Widok kompleksu wysokich piramid na tle żółtawych, piaskowych wzgórz sprawia wrażenie egipskiego pejzażu, tymczasem jest to samo serce Peru. Piramidy lub wielkie piramidalne budynki świątynne odnajdywane są na całym świecie – w miejscach, które w czasach ich powstawania zamieszkiwane były przez społeczności znajdujące się z innymi w bardzo luźnych, lub żadnych związkach, często odseparowanych oceanami (Egipt, Sumer, Kambodża, Meksyk, Peru). Fakt ten tłumaczyć należy raczej pewnymi stałymi odnajdywanymi w przyrodzie warunkami (tj. dostępne materiały i narzędzia, efektywność wyrobu, obserwacja konstelacji gwiazd), podobnymi cechami rozwoju pierwotnej religijności (stały motyw świątyń rozumianych jako miejsce "przebicia ku górze") oraz zmianami socjo-politycznymi (w których majestat konstrukcji świadczył o potędze i zdolnościach organizacyjnych jego budowniczych), niż innymi czynnikami, bardzo popularnymi w środowiskach... "około astrologicznych" oraz kółkach domorosłych odkrywców tajemnic świata.

Caral to doświadczenie wyjątkowe krajobrazowo i przyrodniczo (piękna dolina Rio Supe), folklorystycznie (autentyczne, spokojne wsie), kulturowo (piramidy), a także stanowi o niszowej formie uprawiania turystyki "z dala od utartych szlaków".

O godz. 17:45 podziękowałem sympatycznemu przewodnikowi i zakończyłem zwiedzanie. O 18:20 byłem w Caral pueblo, 19:00 w Supe (gdy pojawił się bus), o 19:30 byłem już w autobusie do Limy (Paramonga Tours przegapiłem, wracałem Barranca tours). O godz. 23:25 byłem z powrotem w La Victoria. Stąd już tylko 40 minut do Miraflores...

Popularne posty