W Katmandu


Podróż autokarem „turystycznym" z Pokhary do Kathmandu trwa ok. 8 godzin. Asfaltowa droga prowadzi przez widowiskowe scenerie bujnie zielonych niższych partii Himalajów, nieduże wsie oraz pola ryżowe aranżowane w „półkach" mniej stromych wzgórz. Pomimo iż jest to jedna z lepiej przejezdnych dróg Nepalu, jest to wciąż wąska, jednopasmowa „nitka", na której często pojawiają się zatory, a w trakcie sezonu nawet długie korki. 

Infrastruktura Nepalu różni się pod względem jakości, nawet od indyjskiej. Drogi są mocno przeciążone znacznym ruchem, wiją się na stromych zboczach, w których brak tuneli, a niekiedy nawet zabezpieczeń przed spadającymi z góry głazami (które nierzadko widzi się leżące na drodze). Osławione są także dużą ilością wypadków, które wzmaga szybka i ryzykowna jazda Nepalczyków. Kierowcy starają się na wszelkie sposoby odrobić nieco czasu, który dłuży się w nawet najkrótszych dystansach (przy średniej prędkości spadającej nawet do 25 km/h, a maksymalnej często nieprzekraczającej 80 km/h).

Autobus „turystyczny" w Nepalu jest istotnym rozróżnieniem od „lokalnego", gdyż docelowo jest on przeznaczony dla nieobytych ze sposobem, (nie)wygodami i długością kursów turystów. Funkcjonuje on na znanych z zachodniego świata (lub nawet zachodniej Azji) zasadach: kurs odbywa się z miejsca A do B, ewentualnie przez miejsce C, wraz z określoną i ograniczoną liczbą pasażerów i postojów, czyli wszystkim tym, czego nie można się spodziewać po tzw. autobusach „lokalnych" (vide moja z podróż Sonauli do Pokhary).

Katmandu – stolica Nepalu – jest dużym, 3-milionowym miastem, niezwykle żywiołowym i zatłoczonym, w którym łatwo jest zapomnieć o dzikich, zielonych wzgórzach i olbrzymich masywach himalajskich, które dużym kręgiem okalają dolinę o tej samej nazwie. Ulice są zalane pojazdami dokładnie w takim samym stopniu jak duże miasta Indii i posiadają podobny charakter intensywnego ulicznego życia. Zresztą nie bez przyczyny. Nepal jest państwem w większej mierze hinduistycznym (83% populacji), niż buddyjskim (14%) i wpływ kultury hinduskiej – od kuchni, poprzez obyczaje, styl życia i religijność – jest bardzo duży. 

Przez Katmandu od starożytności, aż po czasy nowożytne przebiegał ważny szlak handlowy od Tybetu, do Indii, będący częścią sieci Jedwabnego Szlaku. Tybet do czasu jego aneksji przez komunistyczne Chiny w 1950 roku, odgrywał znaczną ekonomiczną i polityczną rolę w regionie, a wpływ kultury Tybetu w znacznym stopniu obecny jest w Nepalu i dziś.

Tym niemniej urbanistyczna przestrzeń Katmandu posiada bogatą bazę historycznych i kulturowych atrakcji. Plac Durbar posiadający zabudowę o tradycyjnej nepalskiej architekturze sięgającej czasów
dynastii Licchawi (IV w. po Chr.), jest tu świetnym przykładem. Kompleks pałacy (durbar oznacza właśnie „miejsce pałacy") – z charakterystycznymi dla zabudowy nepalsko-tybetańskiej zwężającymi się ku górze wielopoziomowymi zadaszeniami  – skrywa w cieniu kunsztowne hinduistyczne rzeźby i
kaplice. Niestety wiele wybudowanych z drewna pałacy ucierpiało przez potężne trzesięnie ziemi (7.8 st. w skali Richtera), które nawiedziło Katmandu w marcu roku 2015. Do dziś przy współpracy z rządami innych państw trwa rekonstrukcja zniszczeń i zabezpieczanie wpisanych na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO budynków (niekiedy całkowicie zamkniętych dla turystów i przykrytych
rusztowaniami oraz różnymi zasłonami). 

Inny ważny punkt na mapie miasta – Paszupatinat – jest  obiektem kultu hinduistycznego poświęconego Sziwie (jako „Paszupati", Sziwie-pasterzowi, lub „panu bydła") i mieści się tu najstarsza
świątynia hinduistyczna w Katmandu (V w. po Chr.). Do dzisiejszego dnia Paszupatinat jest ważnym miejscem licznych pielgrzymek, a także krematorium. Jest to rozbudowany kompleks świątynny, przez środek którego przepływa rzeka Bagmati, i niczym nad Gangesem w Waranasi, odbywają się tu
całopalenia i pogrzeby wg obowiązującej hinduskiej tradycji. Mniej restrykcyjne przepisy, niż w hinduskim Waranasi pozwalają turystom na swobodne zwiedzanie kompleksu i krematorium, a nawet zdjęcia, przy odpowiednim zachowaniu i respektowaniu uczuć rodzin zmarłych (nie jest jednak
możliwe wejście do wnętrza niektórych świątyń kompleksu poza wyznawcami Sziwy-Paszupati). 

Tradycyjna ceremonia pogrzebowa hindusów (czyli także nepalskich wyznawców hinduizmu) obejmuje szereg rytuałów, które rodzina wykonuje wraz z kapłanem przed podłożeniem ognia i umieszczeniem popiołów zmarłej osoby w wodach rzeki. Zmarli owinięci są pomarańczowym całunem, a twarz pomalowana jest na biało, prócz czoła, które pomalowane jest na czerwono. Bliska osoba z rodziny kropi w symboliczny sposób usta nieboszczyka świętą wodą, po czym zakłada wieniec z pomarańczowych kwiatów. Dość niezwykłym zwyczajem jest składanie na stosie obok zmarłych ofiar z pożywienia takiego, jakie można dostać w zwykłym sklepie, np. makaron, kawa, ocet; a także ofiar z rzeczy osobistych. Smutna zaduma towarzyszy zarówno nepalskim rodzinom i kapłanom, a także cicho spacerującym obcokrajowcom, tak że w panującej ciszy słychać często
jedynie trzask palonego drewna i ciał.

Niestety wpisana na listę UNESCO zabudowa świątynna Paszupatinatu została w dużej mierze zniszczona przez inwazję Mogołów (ang. Mughal Empire) w XIV w. i najstarsze obecne budynki pochodzą z wieku XIX, a tylko częściowo sprzed ok. 300 lat. Tym niemniej Paszupatinat jest charakterystycznym i wartym uwagi skupiskiem architektury hindusko-nepalskiej, a także ośrodkiem obyczajów i życia religijnego Nepalczyków wyznania hinduistycznego.

Będąc w Katmandu warto zwiedzić także jedną z najstarszych i najlepiej zachowanych buddyjskich stup w Nepalu - Swayambhu (stupa ma oznaczać buddyjską kaplicę z dużą wypełnioną wewnątrz kopułą – dostępną tylko od zewnątrz, podczas gdy pagoda ma być budynkiem świątynnym z wewnętrznymi pomieszczeniami podobnie, jak to ma miejsce w innych obrządkach), oraz odwiedzić buddyjski klasztor Kopan, położony w ustronnej części miasta, na wzgórzu z widokiem na całe Katmandu. W tym drugim, w ciszy i niejakim „odwrocie od świata", odbywają się co pewien czas miesięczne kursy z filozofii buddyjskiej przyciągających zainteresowanych z całego świata (w jęz. angielskim).

Będąc w stolicy Nepalu trudno ominąć także (kultową?) dzielnicę Thamel i oblicze nowoczesnego Katmandu. Wśród wąskich, dość zadbanych uliczek ciągną się długie sznury barów i klubów, hoteli i hosteli, sklepików z pamiątkami i wszystkiego czego może sobie zamarzyć (dość) przeciętny turysta, a także młody energiczny Nepalczyk, szukający wrażeń wieczorową porą. W ciągu dnia na ulicach Thamel roi się od przechodniów i skuterów, które są podstawowym i wszędobylskim środkiem
transportu miejskiego. Wieczorem cały Thamel rozbrzmiewa koncertami i głośną muzyką w licznych barach (najczęściej mocno gitarową muzyką rockową), w których toczą się rozmowy o wyprawach górskich w wysokie partie Himalajów (podejmowanych często przez umiarkowanie wysportowanych młodych ludzi, którzy chętnie korzystają z udogodnień w postaci ciągnących ich bagaże jaków, lub lokalnych Szerpów, a nawet za pośrednictwem śmigłowców). Rozmowy w języku angielskim prowadzone są najczęściej przy wyraźnym udziale australijskiego akcentu i w tej części Nepalu dotyczą najczęściej trekkingu do obozu bazowego (ang. base camp) Mount Everestu – znanego wśród Szerpów jako święta góra Czomolungma. Obóz ten mieści się na pułapie już 5,000 m. n.p.m. , a koszty noclegu w kolejnych "schroniskach" rosną od 3,000 do 5,000 rupii nepalskich (NPR), w miarę posuwania się wgłąb i wzwyż Himalajów. Koszt kilkudniowej wyprawy z przewodnikiem (typu „all-inclusive") do obozu pod Mt. Everest kosztuje 1,000 USD od osoby i nierzadko kończy się chorobą wysokościową z powodu znacząco uboższego w tlen powietrza.

Thamel jest jednak pewnym wyjątkiem w Katmandu i Nepalu, gdyż ekonomia kraju należy do jednej z najsłabszych w regionie, a sam rząd z pewnymi trudnościami stara się wydźwignąć kraj z listy najuboższych państw Azji. Dodatkową trudnością , prócz prócz wymagającej i skomplikowanej topografii, dużej różnorodności demograficznej licznych osiadłych w dolinach górskich i rozdzielonych potężnymi łańcuchami górskimi mniejszości etnicznych (które stanowią prawdziwe antropologiczne bogactwo) jest bardzo młody system demokratyczny, który na dobrą sprawę zaczął funkcjonować dopiero od 2008 roku (a wcześniej w „upośledzonej" postaci jednopartyjnej, w której monarcha i sejm wzajemnie rywalizowali ze sobą o władzę, oraz zależnym od dworu systemie wielopartyjnym). Ostatnie 80 lat władzy politycznej w Nepalu znaczy walka o tutejsze wpływy dwóch mocarstw – Indii, które po brutalnej aneksji Tybetu przez Chiny, w ramach zapobiegania chińskim wpływom w regionie obsadziły tron podległymi sobie dynastiami, oraz Chin, które wraz z rosnącymi stopniowo ruchami demokratycznymi w Nepalu stopniowo wprowadzały własne „zaplecze" dla partii komunistycznych. Lojalny wobec Delhi król Birendra został zamordowany wraz z żoną w roku 2001, rzekomo przez księcia Dipendrę, który odebrał sobie życie 3 dni później...

Od przynajmniej roku 1991 w Nepalu rosną wpływy chińskie i komunistyczne, które umocniły się także podczas mojego pobytu, w wyborach mających miejsce w grudniu 2017 roku, gdzie lewicowe i populistyczne partie otrzymały najwięcej głosów, ku niezadowoleniu Delhi. Same wybory odbyły się natomiast bez problemów i kontrowersji, wskazując na stopniową normalizację sytuacji politycznej w Nepalu, czego byłem naocznym świadkiem. 

Nepal, choć kulturowo zależny od Indii i hinduizmu posiada, swoje unikalne cechy. Pozwalając sobie na ksztę uogólnień, można napisać, że Nepalczycy, wydają się bardziej umiarkowani w okazywaniu emocji i często bliżej im do powściągliwych zachowań daleko-wschodnich, niżeli do Hindusów (zachowując przy tym miejsce dla wszelkich niewątpliwie licznych wyjątków i uszczegółowień). Podobnie ma się rzecz z rysami twarzy spotykanych przeze mnie Nepalczyków, które wydały mi się bardziej łagodne i tybeto-chińskie, choć wciąż o ciemniejszej barwie skóry, niż mieszkańcy z północy Himalajów. Szczególnie widoczne jest to u kobiet, które znacznie się różnią między Nepalem, a Indiami. Sami Nepalczycy wydali mi się bardzo uprzejmi i życzliwi, a niemal wszędzie gdzie się pojawiłem towarzyszyła mi sympatyczna wymiana uśmiechów, lub choćby spojrzeń, która była czymś naturalnym. Oczywiście te relacje słabną wraz z rosnącą gęstością zaludnienia, co wydaje się zasadą uniwersalną w dowolnym miejscu globu.


Na zdjęciu kompleks pałacy i świątyń na placu Durbir w centrum Katmandu.


Gdzieś na północnym Pacyfiku. 

Popularne posty