Bangkok. Tajskie oblicze nowoczesnej Azji


Do Bangkoku dotarłem w tradycyjny dla siebie sposób – publiczną komunikacją lądową. Z Hpa-an mały osobowy van wraz z 3-ema innymi podróżnikami dowiózł mnie do granicy z Tajlandią przy Mae Sot. Wyruszyliśmy z samego rana - ja, dwóch australijskich młodocianych trampów i starszy holenderski fotograf spieszący do przebywającej w Bangkoku żony i “dolatującej” z kraju córki (z którymi miał spędzić razem święta Bożego Narodzenia). Po załatwieniu formalności przy przejściu granicznym (co zajęło nam 5 minut) pieszo przekroczyliśmy most nad rzęką Moei oddzielającą Birmę i Tajlandię, a następnie – już na terytorium Tajlandii - jednoosobowymi taksówkami motorowerowymi rozjechaliśmy się w różne strony. Ja dotarłem do małego dworca autobusowego w Mae Sot , skąd odjeżdżają mini-busy do miasta Tak, holender udał się do głównego dworca, skąd miał odjechać bezpośrednio do Bangkoku (o 20:00, co wiąże się z podróżą nocną i wielogodzinnym oczekiwaniem na autobus). Ja wybrałem rozwiązanie szybkie, on wygodne, trampy rozpłynęły się gdzieś po drodze. Udałem się więc do Tak, a następnie złapałem autobus jadący z Chiang Mai  (dużego miasta na północy kraju) do Bangkoku, zaraz po wyjściu z minibusa. Choć podróż do stolicy Tajlandii była szybka i sprawna, przebicie się przez zakorkowane i gęste północne peryferia, aż do serca miasta odbywało się powoli i stopniowo.

Bangkok jest potężnym, rozległym miastem, który siłą gospodarki i rozwojem urbanistycznym dorównuje takim potęgom azjatyckim jak Seul, Tokio, Hong Kong czy Singapur. Po mieście kursują “powietrzne pociągi” (BTS Skytrain), które – podobnie jak metro w innych miastach – funkcjonują jako nowoczesny i szybki sposób komunikacji w gęstej przestrzeni miejskiej. Z jedną różnicą – zamiast pod ziemią, pociągi przemieszczają się nad ziemią. Oparte na wysokich podporach torowiska wraz ze stacjami wznoszą się ponad jezdniami i normalnym ruchem miejskim. Po rzece Chao Praya (wym. Czao Praja), która wraz z systemem kanałów wije się, przecina i zasila Bangkok z dużą prędkością poruszają się promy miejskie, wycieczkowce; kanałami przepływają tramwaje wodne. Bangkok tętni życiem i zachęca by go poznać.

Turystyczne serce miasta zlokalizowane jest wokół zabytkowego Wielkiego Pałacu, kompleksu świątyń Wat Pho oraz “rozśpiewanej” ulicy Kaosan (lub Khao San) odległych od siebie najwyżej setki metrów. Ułatwia to znacznie piesze zwiedzanie miasta, choć w klimacie tropikalnym południowej Tajlandii łatwo przeliczyć się z siłami, które opuszczają najszybciej w okolicy południa. Trzeba pamiętać, że „zima” tu właściwie nie występuje, a różnice temperatur  w różnych porach roku są znacznie mniejsze, niż w dalej oddalonych od równika rejonach świata. Z drugiej strony obiekty są rozległe i porszuanie się po nich zajmuje więcej czasu, niż z pozoru może się to wydawać.
Wielki Pałac (ang. Grand Palace) to siedziba królów Syjamu, czyli historycznej Tajlandii, od roku 1782 do 1939. Jest to rozległy kompleks zabytkowych budynków utrzymanych w tradycyjnej tajskiej architekturze, charakteryzującej się warstwowymi, wygiętymi lekko zadaszeniami z ostro zakończonymi, wydłużonymi narożnikami, złotymi zdobieniami, oraz pikowo wznoszącymi się “kopułami” w centralnych pomieszczeniach. Cały kompleks jest świetnie utrzymany i robi imponujące wrażenie.

Kompleksy świątyń buddyjskich Wat Pho oraz Wat Arun („Wat” oznacza w tajskim po prostu świątynię) znajdują się po przeciwległych stronach ruchliwej rzeki Chao Praya. Co parę minut pomiędzy pędzącymi po rzece z zawrotnymi prędkościami dużymi łodziami motorowymi, prom miejski przewozi setki osób z jednego brzegu na drugi. W świątyni Wat Pho można podziwiać największą w Tajlandii postać leżącego Buddy wykonanego ze złota (o długości 46 metrów). Przedstawienie leżącego Buddy nawiązuje do ważnego wydarzenia w życiu Gautamy Buddy, w czasie którego – leżąc na łożu śmierci – osiągnął on stan nirwany, tj. wyrwał się ostatecznie z cyklu reinkarnacji. Liczne ozdoby, rzeźby, lub całe fasady świątyń i pałacy dość skutecznie przytłaczają bogactwem i szlachetnymi zdobieniami. Motywy reliefów i rzeźbień odwołują się do bogatej mitologii hinduskiej, przedstawiając całą plejadę demonów i bogów, co w oczach nieobeznanego zachodniego turysty wygląda na przedziwne stwory i straszydła (a jednak tak podobne w charakterze do „zamieszkujących” np. warszawskie ogrody królweskie satyrów). Co ciekawe znaleźć też tu można wiele ciekawych rzeżb przedstawiających postaci mnichów, lub wojowników o rysach tybeto-chińskich.

W Muzeum Syjamu, za pośrednictwem nowoczesnej i nieco filozoficznej wystawy „Co to znaczy tajski?” można dowiedzieć się czegoś o „istocie” tajskości. Od dawnych czasów Tajowie mają posiadać szczególną umiejętność absorbowania obcych wzorców kulturowych i obyczajów przy jednoczesnym zachowaniu własnej i w pewien sposób stałej osobowości, która przekształca (niejako „utaja”) owe pochodzące z zewnątrz wpływy i czyni własnymi. Z tej niejako „naturalnej otwartości” Tajowie są bardzo dumni. Związana z tym tajska pomysłowość, lokalne produkty, a także prężna oparta na handlu i wymianie gospodarka (a nawet boks Muay Thai) stanowi silny wpływ w całym regionie i wiele państw Indochin w jej polityce widzi wzór do naśladowania.
Istotnym czynnnikiem współczesnego sukcesu Tajlandii jest jednak szczególna historia, która z Tajami obeszła się dość szczęśliwie. Pierwszy ważny okres świetności, w którym powstawały potężne miasta i rozwnięła się największa syjamska cywilizacja Ayutthaya, miał miejsce w XIV w., tj. już po okresie naznaczonym mongolskimi najazdami w Azji i Europie. Nadto jako jedyny kraj w regionie, Syjam nigdy nie został poddany kolonizacji przez europejskie potęgi w XIX i na początku XX w. (co nie oznacza, że od najwcześniejszych czasów nie utrzymywano tu intensywnych relacji handlowych z Europą). W istocie terytorium Syjamu miało stanowić autonomiczną strefę buforową pomiędzy Brytyjczykami kontrolującymi tereny na Zachodzie (aż do Pakistanu), a Francją, która kontrolowała wschodnie Indochiny.

Prócz pięknej architektury wspaniale zachowanych zabytków, kulturalnych obywateli o delikatnej obyczajowości Bangkok posiada także mroczne i mniej chwalebne oblicze. Choć Tajlandia jest krajem silnie zdominowanym przez buddyzm (oficjalnie 94% obywateli), który zachęca do zdobywania mądrości, pokory i współczucia, nie przeszkadza to zbytnio Tajom, zwłaszcza wielkomiejskim mieszkańcom Bangkoku, tworzyć przybytki swawolnych rozkoszy i uciech cielesnych. Jedni nazywają je Sodomą i Gomorą, inni nie widzą w Tajlandii niczego poza „seksturystyką”, jeszcze inni starają się spojrzeć na rzecz z boku i wyważyć nieco swoje zdanie. W języku angielskim ukuty został termin „sexpat”, który łączy słowa „sex” i „expat” (ang. ex-patriot, tj. imigrant zamieszkujący poza krajem swojego pochodzenia) i który w pewnej mierze określa tutejszych turystów, lub imigrantów z Zachodu. Ci wydają się beztrosko korzystać ze szczęśliwej sytuacji ekonomicznej kraju swojego pochodzenia i mniej szczęśliwej sytuacji pochodzenia tutejszych mieszkańców. Ulica Khao San to zaledwie kolorowe i głośne miejsce klubów, knajp i barów, w których można zjeść lokalne potrawy (np. pyszną tajską specjalność „papaya salad” z papai i krewetek ) i wypić lokalne piwo „Chang” w nowoczesnej wielkomiejskiej atmosferze. Ulicami przechadzają jednak nagabywacze na bardziej śmiałe rozrywki, wyjaśniając bez skrępowania zasady czegoś, co można nazwać „seks zabawami”, które czekają w dzielnicach tzw.  Czerwonych Latarni (oddalone są one bezpiecznie od zabytkowej i historycznej części miasta).

Seksturystyka w Bangkoku i innych miastach Tajlandii (a nawet regionu) sięga czasów wojny Amerykańsko-Wietnamskiej i związana jest z amerykańskimi bazami w Tajlandii, w których przez długie lata wojny żyli amerykańscy żołnierze. Po wojnie zastąpili ich turyści, choć część żołnierzy została też w Tajlandii. Dziś cały biznes oparty na prostytucji jest znaczną gałęzią nielegalnego (od roku 1960) przemysłu, na której w mniejszym lub większym stopniu materialnie polega wielu mieszkańców miasta, lecz przybiera on rozmiary patologii w jego najbiedniejszych regionach.

Tajlandia jest krajem silnie turystycznym. Sektor turystyki wytwarza 10% PKB całej gospodarki, a strefa metropolitarna Bangkoku generuje aż 44 %. W praktyce oznacza to, że formalności dla turystów są ograniczone do minimum, autobusy i infrastruktura jest nowoczesna i wygodna, a w wielu miejscach czeka rozbudowana i dostosowana do zachodniego stylu oferta akomodacyjna i restauracyjna. Dla mieszkańców wielu państw, w tym Polski, uprzednie formalności wizowe nie są wymagane. 30-sto dniowa wiza w postaci pieczęci zostaje wbita do paszportu podczas przejścia przez granicę i nie wymaga żadnych uprzednich przygotowań.

Na zdjęciu jedna z świątyń kompleksy Wat Arun.

San Diego.



Popularne posty