Can Tho w delcie Mekongu. Koniec podróży po Azji

Trudno opisać słowami jak sielankowe może być życie we współczesnym Wietnamie, lub jak bardzo niewiarygodny widok maluje się przed turystą zwiedzającym zielone prowincje w zalanymi tysięcznymi zarzeczami i kanałami regionie Can Tho. 

Delta Mekongu to żyzny i zielony region w południowym Wietnamie, położony w tropikalnym, wilgotnym klimacie półwyspu indochińskiego. W jego centrum znajduje się administracyjna stolica regionu - miasto Can Tho, ok. 2 godzin jazdy z Sajgonu. Wokół liczne rozlewiska, pola ryżowe, gęsta dżungla i poutykane w tu i ówdzie wsie. 

Na takich wsiach czas płynie inaczej, życie oznacza coś innego, a rzeczywistość jest inna od wielkomiejskiego zorganizowanego i sparaliżowanego niemal tysięcznymi formalnościami cyklu podróży do pracy, pracy, podróży z pracy i domowego życia w zamknięciu "czterech ścian"; w sąsiedzkiej obcości i pewnym cichym, ustawicznym lęku o posiadane i gromadzone rzeczy, dobra, czy dzieci. 

Podróżując starym, wypożyczonym od właścicieli małego nadrzecznego "resortu" Nguyen Shack (czyt. szopa Nłina) rowerem wzdłuż wijących się dorzeczy i kanałów odpowiadam niezawodnie "Hello", wszystkim beztroskim dzieciom i dorosłym, którzy witają mnie tak wielkim uśmiechem, że aż trudno powstrzymać się od śmiechu. Cała okolica w mocnym podzwrotnikowym słońcu jest wręcz ekstremalnie fotogeniczna. Przy gruntowych drogach rosną dzikie bananowce, kokosy, mango, wielkie zwaliste owoce z kolcami zwane z angielska "jack fruit". Kanały i mniejsze rzeczki poprzetykane są mosteczkami. W rzece kąpią się dzieci. 

W miejscu takim jak to głównym środkiem lokomocji są (oczywiście obok wszędobylskich skuterów) mniejsze i większe łodzie motorowe. W Can Tho, ktore jest większym ośrodkiem regionu, codziennie o poranku zbierają się liczne łodzie, kutry, w tym większe jednostki pływające na słynny i największy w całym Wietnamie "pływający targ". Tu przez burtę dokonywane są zakupy. W styczniu sezon jest na arbuzy i ananasy. Z łodzi na łódź przerzucane są owoce w ilościach hurtowych. Ale są też inne owoce. Na sterczących wysoko kijach umieszczane są wskazówki: a to dynda główka czosnku, a to popularne "morning glory" - rośliny rosnące w rzekach a'la szparagi, idealne na sałatkę. Do naszej łodzi podpływa mała motorówka z parzoną kawą i herbatą. Po doczepieniu łódzi można wejść na pokład sprzedawcy i przekonać się własnym podniebieniem o jakości oferowanych ananasów. Specjalny, spiralny sposób ich obierania umożliwia szybko usunąć niejadalną skórę. 

Na targu lądowym w Can Tho można spotkać niemal cały przekrój wietnamskich specjałów, a dla przeciętnego europejczyka, mogą one okazać się wręcz szokujące. Na straganach znajdujemy obrane ze skóry szczurze mięso (szczurzynę), węże (wężynę), "robactwo w przyprawach" do chrupania, od szarańczy, do najróżniejszych larw, psinę, żaby (żywe, związane i duszące się, sprzedawane beznamiętnie jak żywe karpie w Polsce) i inne mniej i bardziej znane i nieznane mięsa i przysmaki. A wszystko jadalne i jak zapewniają Wietnamczycy - bardzo smaczne. Tutaj są to rzeczy zupełnie normalne, jak w Polsce ziemniaki i mielonka z wołowiny na kotlety. 

Osobiście prócz owoców morza w postaci ośmiornicy i jaja "pindar" (specjalnie przyrządzonego jaja kaczego z zabarwionym na czarno białkiem) w rosole, nie miałem okazji zapuszczać się w ten niezwykły kraj wietnamskich smaków. Jednak zagorzali mięsożercy cmokają i zachwalają (np. ogryzając przy tym popularne tu kurze nóżki w przyprawach). Prócz tego w całym Wietnamie popularne, tanie i smaczne są najróżniejsze zupy z makaronem, mięsem, warzywami i jest to chyba pierwsze danie Wietnamu (co tłumaczy może ogólnoświatową popularność  wietnamskich "zupek chińskich" Vifon, Yum Yum, Kim Lan itd.). 

Prócz oszałamiającej przyrody i wrażliwych, sympatycznych, wesołych ludzi w delcie Mekongu kryją się też historyczne miejsca kryjówek Viet Congu i pozostałości wojny wietnamsko-amerykańskiej (jak i w całym dzisiejszym Wietnamie). "Bunkry i baza" Viet Congu, tj. partyzantów walczących z amerykańskim okupantem (a'la AK z wojskami Trzeciej Rzeszy), zlokalizowana jakieś półtorej godziny skuterem(!) na północ od Can Tho, przedstawia iście żałosny obraz udręczonego narodu pozbawionego środków do walki i zaopatrzenia. W sercu dżungli, pod gęstym poszyciem palm i pnączy, w wodzie, w szałasach, zbierało się dowództwo rebeliantów i ledwo uzbrojeni żołnierze-cywile, kryjąc się przy każdym bombardowaniu w zabezpieczonych trawiastym włazem schronach-ziemiankach, często zalanych wodą i jednosobowych, w których oddychali poprzez słomkę z bambusa. Duża część z nich ginęła jednak nie pod bombami, ale w wyniku tropikalnych chorób i głodu. Linie zaopatrzenia ciagnęły się tu bowiem z samej północy, dżunglą na plecach tragarzy, przez Kambodżę, Laos, aż z Hanoi, i dalej z Pekinu i Moskwy. Choć Viet Cong stanowił w teorii jedną stronę konfliktu pomiędzy wojskami Wietnamu Północnego (wspieranych przez Chiny i Moskwę), a wojskami Wietnamu Południowego (wspieranego przez USA, Tajlandię, Australię) wielu mieszkańców żywi dziś, jak się zdaje, autentyczny sentyment dla Viet Congu. 

Delta Mekongu kryje także pola tulipanów, które zbiera się zwłaszcza na lunarny nowy rok (najważniejsze święto Wietnamu obchodzone tak, jak i w Chinach około lutego), a także buddystyczne cmentarze i kaplice, obok taoistycznych świątyń, w których pali się setki kadzideł. Trudno przecenić i łatwo przegapić ten niezwykły zakątek (ja nieomal to zrobiłem), a zasługuje on na cel nawet dalekiej podróży sam w sobie.

Tu kończy się moja podróż po Azji.  

Na zdjęciu podróż łodzią po kanale w zarośniętej dżunglą bazie Xeo Quyt nieopodal Sa Dec. 

W drodze z Juárez do Chihuahua. 

Popularne posty