San Diego, El Paso, Juárez, Chihuahua, Los Mochis, Mazatlan



Czas w Stanach Zjednoczonych mogłem wykorzystać na przeorganizowanie szeregów, przepranie skarpet i obmyślenie dalszego planu podróży.


Postanowiłem zrezygnować z dalszej drogi przez Stany Zjednoczone i ruszyć przez Meksyk i kraje Ameryki Środkowej z kilku powodów. Po pierwsze 4 lata temu miałem wspaniałą okazję zwiedzić kilka zachodnich stanów (a nawet "przelotem" Nowy Jork). Po drugie, podróż po Stanach jest kosztowna, a w odniesieniu do wielu krajów Azji, nawet bardzo kosztowna (choć wyżywienie, kosmetyki, ubrania i inne tym podobne zaopatrzenie w supermarketach, a także benzyna jest tańsza, niż w Polsce nawet po przewalutowaniu na złotówki; najkosztowniejsze jest natomiast zakwaterowanie - nawet $32 za "tanie" spanie we współdzielonym pokoju). Po trzecie - mówiąc bardzo ogólnie - choć Stany Zjednoczone są krajem wielkim (pod kątem terytorialnym 3-im) i przez to niezwykle bogatym i różnorodnym przyrodniczo, a także społecznie (posiadając mniejszości narodowe niemal z każdej części globu), to kulturowo są w pewnym stopniu zbliżone do krajów europejskich, europejskiej mentalności, a zwłaszcza do anglosaskiej religii, tradycji i oczywiście języka. Przez to turystyka w tym kulturowym sensie nie ma tu w sobie tego elementu znaczącej i pouczającej *inności* (w Nowym Jorku można nawet odnieść wrażenie, że jest się w Londynie lub innym wielkim i kosmopolitycznym europejskim mieście, choć oczywiście trudno jest się nie spostrzec, że jest się w najbardziej rozwiniętym ekonomicznie i technologicznie kraju świata). 

I wreszcie, najważniejsze, piąte - Meksyk i kraje Ameryki Środkowej swoją przed-kolumbijską historią, żywą "indiańską" tradycją i coraz lepiej zbadanymi imponującymi zabytkami lśnią i przyciągają, niczym szlachetny kruszec w czasach Kalifornijskiej Gorączki Złota (która nawiasem mówiąc miała miejsce  w San Francisco w połowie XIX wieku). 


Z pięknego, cukierkowego wręcz San Diego wyruszyłem więc autobusem do północnego Meksyku przez teksańskie El Paso i przejście graniczne w Ciudad Juárez, skąd miałem dogodny i niezbyt długi dojazd do następnego punktu podróży. 


Amerykańskie miasta San Diego i El Paso stanowią rzadki i widowiskowy wyjątek od bycia nieciekawymi przygranicznymi miastami jako tymczasowe przystanki do tranzytu, a które do tej pory zastawałem wszędzie przy samej granicy. Oba czyste, zadbane i ciekawe, o nowoczesnej architekturze, a także pięknych, bogato wyposażonych muzeach - zwłaszcza "History Museum of El Paso" oraz "Art Museum" w El Paso, oraz liczne muzea w czarującym i pełnym życia Balboa Parku w San Diego. 

W uroczym hoteliku Gardner Hotel w El Paso można się poczuć jakbyśmy wciąż byli na samym początku XX w. Ten ponad stuletni hotel (z meblami i zabytkami z epoki) słynie z tego, że zatrzymał się tu rzekomo najsłynniejszy "bandyta" tej ery dzikiego zachodu - John Dillinger, którego portrety znaczą tutejsze ściany. Repecjonistka, śmiejąc się, tłumaczy kuriozalną chlubę hotelu Gardner: "Only in America". 


Juárez (wym. huarez) doczekało się w 2015 roku innej "chluby": miana "najniebezpieczniejszego miasta świata". Stało się to głównie za sprawą potężnego przemytu narkotyków trafiających przez to miasto z Meksyku do Stanów Zjednoczonych (które są najwiekszym ich importerem, a także głównym eksporterem broni do Meksyku) oraz brutalnych walk karteli o niewyobrażalne wręcz z tego tytułu wpływy, które są tu stawką sięgającą (wg oficjalnych szacunków) nawet 4 mld. dolarów rocznie. Natężenie przemocy miało się także nasilić po ujęciu i ekstradycji bosa najpotężniejszego kartelu w Meksyku - "El Chapo" (trzykrotnie ujętego, dwukrotnie zbiegłego i wreszcie wysłanego w 2017 r. do USA, gdzie oczekuje nadal rozprawy sądowej), co utworzyło niebezpieczną próżnię w gangsterskim świecie i otworzyło "nowe możliwości", które dały początek wielu nowym i brutalnym kartelom, oraz podzieliło stare w "bratobójczych", krwawych starciach. Nawet jeśli wziąć pod uwagę podawaną w statystykach liczbę 43 zabójstw na 100,000 mieszkańców w 2017 roku, oznacza to, że jeśli przebywamy w mieście nawet cały rok mamy szansę jak 1 do 430,000 paść ofiarą gangsterskich porachunków (nie wspominając o znacznym zmniejszeniu tego czynnika, jeśli unikamy podróżowania po zmroku, a zwłaszcza pilnujemy swojego nosa). 

Tym niemniej Juárez jest domem dla grubo ponad milionowej społeczności ciężko pracujących, uczciwych Meksykanów, którzy każdego dnia pokonują most w Paso Del Norte w drodze do pracy w amerykańskim El Paso (które zawdzięcza nazwę właśnie temu historycznemu przejściu przez rzekę Rio Grande), gdzie wspierają lokalną ekonomię amerykańskiego siostrzanego miasta oferując usługi w bardzo atrakcyjnych cenach. Od 2015 roku sytuacja zdążyła się zmienić na lepsze i w ubiegłym roku znów pogorszyć. Tym niemniej dotyczy ona w bardzo małym stopniu turystyki i wielu amerykańskich turystów przekracza to i inne borykające się z podobnymi problemami miasta przygraniczne (np. Tijuanę, która przechodzi niemal w amerykańskie San Diego, podobnie jak Juárez w El Paso). Wszystkie osoby napotkane przeze mnie w Ciudad Juárez ('Ciudad' oznacza po hiszpańsku po prostu miasto i dodaje się je, aby odróżnić je od stanu Juárez) od urzędników biura imigracji ("Instituto Nacional de Migracion"), poprzez kasjerów w kantorach, taksówkarzy, pracowników na dworcu autobusowym, aż po przypadkowych przechodniów okazały się uprzejme i pomocne, do tego stopnia, że gdy ja szukałem monet do bramki przy przejściu przez most, nieznani mi Meksykanie mówili "I can pay for you" i płacili za mnie. W Juárez nie miałem najmniejszych problemów, choć w wyniku pewnej 'dezinformacji' w amerykańskim biurze imigracji (któremu trzeba wetknąć wręcz w ręce dokument dołączony do wizy przy wjeździe) musiałem pieszo przechodzić Most Ameryk 3-krotnie, i kursować z plecakami pieszo po Juárez tuż przy przejściach granicznych, zanim wreszcie wsiadłem w taksówkę po meksykańskiej stronie Rio Grande i ruszyłem na dworzec. Polecam uprzednio zdać dokument potwierdzający wyjazd ze Stanów, a następnie cofnąć się na pobliski dworzec 'Greyhound' w El Paso i pojechać autobusem na dworzec w Juárez, gdzie także można załatwić formalności po stronie meksykańskiej. 


Aby wjechać do Meksyku nie potrzebna jest dla obywateli polskich (ani amerykańskich) wiza, jednak jeśli planujemy pobyt dłuższy, niż 3 dni i zamierzamy przekroczyć strefę przygraniczną wyznaczoną na 37 km. od granicy z USA, musimy wyrobić dokument o nazwie "Forma Migratoria Multipla" (FMM), dostępny od ręki w biurze imigracji (także na dworcu w Juárez) za $25 umożliwiający pobyt w Meksyku nawet do 180 dni (należy pamiętać, aby go zdać na granicy podczas wyjazdu). Rozwiązanie to pozwala Amerykanom, i nie tylko, na jedno- lub dwu-dniowe wypady do przygranicznych miast takich, jak Tijuana (wym. Tihuana), czy Juárez, a nawet nadmorskich resortów takich jak Puerto Peñasco (wym. Płerto Peniasko) bez żadnych formalności. 


"Chihuahua" (wym. Cziłała) z kolei to miasto, które posiada, jak wiele miast w północnym Meksyku, piękne i zadbane zabytki hiszpańskiego kolonializmu, zwłaszcza katolickie katedry i kościoły, obudowane eleganckimi placami i promenadami. 
Co istotne, z Chihuahua bieg zaczyna lub kończy, w zależności od tego, z której strony patrzeć) bardzo popularny w Meksyku i wśród wielu turystów pociąg "El Chepe", który poprzez dziesiątki tuneli, nad brzegami wysokich urwisk mija jedne z najbardziej widowiskowych scenerii północnego Meksyku, w tym piękny Miedziany Kanion (hisz. Barranca de Cobre, ang. Copper Canyon) i dociera aż do meksykańskiego stanu Sinaloa i miasta Los Mochis nad zatoką Kalifornijską, za którą majaczy długi na setki kilometrów półwysep "Baja California". 


Miasto "Mazatlan" jest nadmorskim kurortem posiadajacym bogatą ofertę noclegową, i turystyczną, które wybrało na miejsce zamieszkania wielu Europejczyków. Kwatera o nazwie "Funky Monkey Hostel" jest atrakcją samą w sobie i wraz z malowidłami naściennymi i hamakami na dachu jest małym dziełem sztuki. Godne polecenia za jedyne 240 pesos za nocleg ze śniadaniem (równowartość 30 pln.). 


Świadomy jednak wielu atrakcji środkowego i południowego Meksyku popędziłem dalej na południe ku Guadalajarze, nie zabawiając w żadnym z powyższych miejsc dłużej, niż wymagałby tego skromny wypoczynek. 

Geograficznie południowe stany USA - Arizona, Nowy Meksyk, Teksas, podobnie jak północny Meksyk są w dużej mierze nieurodzajną i dość surową "pustynią" (posiadającą co bądź skromną krzewiastą roślinność) wznosząca się w Meksyku nawet na wysokość 2,400 m. n.p.m. w postaci tzw. Centralnego Płaskowyżu (hisz. Central Altiplano), schodzącym w dół ku obu oceanom. Dopiero gdzieś w okolicy Zwrotnika Raka i Mazatlan zaczyna się żyzna ziemia, która - zwłaszcza dalej na południe - była domem wielu przed-hiszpańskich plemion i cywilizacji Mezoameryki. 


Na zdjęciu Miedziany Kanion, północny Meksyk. 


Guadalajara. 


Popularne posty