Wulkany Nikaragui i rewolucja. Leon, Mombacho i Omatepe


Moja przygoda w Nikaragui zaczęła się w historycznym mieście 'Leon' – symbolu rewolucji i dawnej stolicy kraju – a skończyła na zielonej wyspie 'Omatepe', znajdującej się w sercu największego jeziora Ameryki Środkowej.

Nikaragua to miejsce, gdzie dawną walutą były owoce kakaowca, a czas historyczny mierzy się od erupcji wulkanu 'Momotombo', do rewolucji narodowowyzwoleńczej 'Sandinistas'. Za ojca chrzestnego państwa uważa się Hiszpana Francisco H. de Cordoba, który w 1524 roku założył dwa historycznie najważniejsze miasta, oba pełniące funkcje stołeczne – nieco zakrzuony dziś 'Leon' i lśniącą gwiazdę kraju - 'Granadę' (dziś stolicą kraju jest Managua). Na jego cześć została nazwana także waluta kraju - 'cordoba'. 

Leon posiada urok kolonialnej architektury, która niezawodnie sprowadza się do licznych kościołów - tu szczególnie licznych - regularnej siatki ulic i paru budynków administracyjnych. Miasto uważane jest za ośrodek życia intelektualnego i akademickiego (powstał tu pierwszy Uniwersytet w kraju, w 1912 r.), a także politycznego, choć jak na miasto posiadające 200 tys. mieszkańców i małomiasteczkowy charakter, może to budzić zdziwienie.

Siedząc w lokalnym barze 'El Mirador', prócz zachodzącego za wulkanem 'Momotombo' słońca, obserwować można codzienne życie w Leon. Na betonowym boisku przy głównej uczelni 'CUUN', o godz 17:00 toczy się jednocześnie mecz koszykówki i futsal, a pośród grających jeżdżą deskorolkarze dokonując ewolucji na starej drewnianej rampie umieszczonej nieco z boku. Dookoła: grupy młodzieży, murale dotyczące tutejszej rewolucji, kolorowe grafitti oraz parę stoisk z meksykańskimi tacos wzdłuż wąskiej ulicy, przy której stoją niskie kamienice. 

W Leon znajduje się "nieco" już upadłe (pisząc ostrożnie) Muzeum Rewolucji, w którym dawni kombatanci opowiadają o niezwykle burzliwej XX w. historii tego niedużego, 6-cio milionowego państwa i antyamerykańskiej rewolucji, będącej podobnym symbolem w tym kraju, jak 'Solidarność' w Polsce, choć tu się nie obeszło bez rozlewu krwii...

Nikaragua stała się obiektem zainteresowania rządu Stanów Zjednoczonych, który jeszcze w XIX w. rozważał tu wybudowanie kanału łączącego Pacyfik z Atlantykiem. Seria ingerencji w życie polityczne kraju i utworzenie lojalnej grupy polityczno-militarnej wywołała zbrojną reakcję i ludowe powstanie poprowadzone przez kultową tu postać Augusto C. Sandino, zastrzelonego podstępnie przez wspieranego przez USA Anastasio Somozę. Ludowy rewolucjonista-męczennik Sandino i militarny dyktator Somoza to dwie ikony życia politycznego kraju, wokół których tworzyły się siły polityczne, a także wobec których powstawały rewolucje i kontr-rewolucje, które wstrząsały krajem właściwie, aż do lat 90-ych (poprzez lata zimnej wojny, gdy Nikaragua wychylała się w stronę komunistycznych rządów Ameryki Łacińskiej z Kubą Castro na czele). 

Pewnego razu pewien sympatyczny i uśmiechnięty, na oko 45-letni, Nikaraguańczyk o imieniu "Moses", z którym podróżowałem wspólnie promem z 'Omatepe' do 'San Jorge' (wym. San Horhe) przedstawił mi się jako były żołnierz biorący udział w rewolucji 'Sandinistas' (jak stwierdził 'przeciwko Kontrze'). Gdy został wezwany do armii, miał 16 lat. Nie zdołał dokończyć dwu-letniej służby, gdyż w 18-ym miesiącu został postrzelony w pachwinę i trafił do szpitala, gdzie stracił nogę. Dziś to dumny ojciec dwójki dzieci i nieznacznie utykający mąż pięknej żony (całą rodzinę miałem okazję oglądać na zdj. w jego telefonie), wyedukowany w Wielkiej Brytanii prawnik, świetnie mówiący po angielsku i znający historię Europy, a nawet smak "polskiej kiełbasy" i grochówki ( a to dzięki polskim przyjaciołom z uczelni i ich "słoikom"). Wojna wciąż jest tu żywym tematem i nie tak dawną historią. 

Jednak mało kto ma tu tyle szczęścia co Moses - żyjący w pięknym otoczeniu 'Omatepe' wzięty prawnik, podróżujący do stolicy kraju Managui, by prowadzić ważne rozprawy dotykające konstytucji kraju. Dyktatura, ludowo-lewicowe "anty-imperialistyczne" rządy i sankcje USA przyniosły hiperinflacjelę, zapaść gospodarczą i lata głębokiej biedy i bezrobocia, które do dziś są odczuwalne w tym może najuboższym kraju Ameryki Środkowej. Pomimo tego mieszkańcy Nikaragui są życzliwi i pogodni, a od wielu lat powiększa się sektor turystyczny oraz rośnie zainteresowanie i zaufanie przyjezdnych. 

Jest to całkowicie zrozumiałe, bowiem Nikaragua posiada nieprzęcietne walory krajobrazowe i bogactwo przyrodnicze. Znajdują się tu piękne laguny położone w wygasłych wulkanach (np. zaciszne 'Lago de Apoyo'), a także największe jezioro Ameryki Środkowej, zwane tu 'Cocibolsa' (wym. kosibolsa, co znaczy w języku tutejszych dawnych 'Indian' "słodkie morze"), a na świecie znane po prostu jako 'Jezioro Nikaragua'. Wyrosła tu na lawie wyspa Omatepe, wraz ze swoimi dwoma wulkanami -' La Concepcion' i 'Maderas', jest jednym z bardziej niezwykłych widoków jakie miałem szczęście podziwiać. 


W Nicaragui jest 56 wulkanów, z czego 7 aktywnych. Jednym z nich jest wulkan Masaya, położony między miastami Masaya i Granada. Choć jest to najniższy z wulkanów (nieco ponad 600 m.), jest jednocześnie najbardziej aktywny w regionie. Przy kraterze unoszą się gęste opary dymu o zapachu siarki i ścieranego krzemienia. Gdy dotrzeć tu w nocy (w czym pomagają miejscowe agencje turystyczne), można wyraźnie dojrzeć, jakieś 30 metrów poniżej grani krateru, gotującą się, bulgoczącą magmę o kolorze intensywnej pomarańczy i czerwieni. Podobno jest to jeden z trzech wulkanów na świecie, obok wulkanu na Hawajach i na Alasce, dostępnych dla turystów, w których diabelskie, rozpalone czeluści można zajrzeć wprost (i bezpiecznie ujść z życiem). 

Wulkan 'Mombacho' posiada 1,300 metrów wysokości, choć krater - dziś całkowicie zarośnięty zielenią - znajduje się na 1,100 metrach.
Oficjalnie aktywny, ledwo wydobywa z małych pęknięć na swym sklepieniu obłoczki efemerycznego dymu. Tym niemniej wokół pierścienia o ok. 200 m. średnicy, wśród nieziemskiej niemal scenerii prowadzi piękny szlak, skąd można dojrzeć Granadę (będącą najlepszą bazą wypadową na jego szczyt), Jezioro Nikaragua oraz inne okoliczne wulkany. 

Wulkany Nikaragui, a także innych regionów Ameryki Środkowej położonych na zachodzie kontynentu znajdują się w tzw. "kręgu ognia", tj. globalnych rozmiarów najbardziej aktywnym sejsmicznie i wulkanicznie "okręgu", wpisujacym się z grubsza w Pacyfik i rozciągającym się od Nowej Zelandii, poprzez Filipiny i niezliczone wyspy Oceanii, aż po Alaskę i zachodnie wybrzeża Ameryk, w tym "wulkaniczną Nikaraguę". 

Na wyspę Omatepe podróżowałem ostatnim promem z 'San Jorge' , portowego miasteczka położonego jakieś 20 km dalej na zachód. Miało to ten piorunujący efekt, że cały wysoki na ponad milę majestatyczny wulkan 'La Conception', wyrastający wprost z potężnego jeziora 'Cocibolca' oświetlony był ciepłym czerwonym światłem, gdy zbliżałem się do brzegu utworzonej przez niego (i drugi wulkan - Maderas) wyspy. 

Omatepe to wciąż dzika i słabo zaludniona cześć kraju (mieszka tu w dużym rozproszeniu ok. 25,000 ludzi). W formie przypomina cyfrę osiem ("8"), tj. dwie owalne złączone podstawy, z których wyrastają dwa wysokie na 1,700 i 1,400 metrów wulkany. Na oba prowadzą zapierające dech w piersi szlaki, choć teren jest wilgotny i błotnisty, a małe wsie rozsypane u ich podstaw są słabo skomunikowane sporadycznym publicznym transportem, co utrudnia samo dotarcie do szlaku. 

Na niższy, ale otoczony rozległym i gęstym lasem Maderas, skąd roztacza się widok na książkowo wręcz uformowany La Concepcion, wdrapywałem się prawie cały dzień. Przechodząc przez pastwiska, polany i małe pomniki pradawnych kultur w postaci symbolicznych rzeźbień na okolicznych kamieniach (zwanych 'petroglifami'), a następnie przez gęste poszycie lasu deszczowego i wśród ryku wyjców, dotarłem wreszcie na szczyt, by zajrzeć w zielony, zalany wodą krater. 

Dzięki naturalnemu odizolowaniu Omatepe, umiarkowanemu "zaturystycznieniu", a także ciężkiemu wejściu na strome zbocza wulkanu Maderas znalazłem się tu 'vis a vis' przyrody. Towarzyszył mi nie tyle 'śpiew' licznych egzotycznych ptaków, co raczej emitowane przez nie 'sygnały alarmowe', które były przekazywane od jednych, do drugich, gdy wyłaniałem się ku ich zaskoczeniu na jakiejś otwartej polanie. Przelatujące mi dokładnie nad głową (zdaje się, że z hiszpańska zwane) 'oropendola', jakby zaniepokojone moją niezapowiedzianą wizytą w tym rzadko odwiedzanym miejscu, obserwowały bacznie każdy mój ruch. Wreszcie, schodząc szybko i cicho, znalazłem się (dosłownie) oko w oko z siedzącym może 10 m. dalej na gałęzi wyjcem, który uważnie przyjrzał mi się, gdy ja przystanąłem, aby przyjrzeć się jemu. Po dłuższej chwili, w której ja i on, tkwiliśmy bez ruchu patrząc sobie w oczy, wrócił do swoich zajęć, to jest oskubywania z liści gałęzi potężnego drzewa, na którym siedział, i przeżuwania ich, mrucząc przy tym cicho, jakby niepewnie. Dzika małpa, z natury płochliwa, którą większość ludzi ogląda w żałosnym stanie niewoli w zoo, lub co najwyżej słucha jej groźnych ryków z oddali, ujawniła mi się w swoim naturalnym otoczeniu i z bliska spojrzała mi prosto w oczy, trwożna i ciekawa zarazem. 
Było to przepiękne doświadczenie, które zapamiętam najpewniej do końca życia. Przy zejściu z Maderas spotkałem jeszcze tapira (choć mógł to być agouti), oraz arę. 

Nikaragua jest krajem dla zachodnich turystów niedrogim (lub wręcz bardzo tanim), a przy gościnności mieszkańców, bogactwie przyrody oraz historii krajem wciąż nieodkrytym i niedocenionym. Choć - jak zwykle bywa tam, gdzie istnieje bieda tuż obok dostatku - zdarzają się tu także kradzieże i rozboje. Jednak wszystkie historie o jakich słyszałem były wręcz sprowokowane naiwnością i beztroską (by nie rzec bezmyślnością) turystów. 


Na zdj. widok z San Jorge na najwyzszy szczyt Nikaragui i wulkan 'La Concepcion' oraz siostrzany 'Maderas'. 

Popayan, Kolumbia. 

Popularne posty