Podsumowanie podróży




Lot do Warszawy był ostatecznym zwieńczeniem mojej niespełna 8-miesięcznej podróży dookoła świata, którą zacząłem w październiku 2017 roku. Przemierzywszy Europę i kraje Azji od Turcji i Iranu poprzez Pakistan i Iran, aż do Indochin, Pacyfik i oba kontynenty Ameryk, wracałem do domu.

Przemierzyłem w sumie 54,094 km. Z czego:

- 13 tyś przez Europę i Azję,
- 13 tyś przez Pacyfik,
- 8 tyś przez Amerykę Północną i Centralną,
- 4 tyś przez Amerykę Południową i
- 12 tyś przez Atlantyk i ponownie Europę.

Czym była dla mnie ta podróż? Jakie zmiany ona wprowadziła do mojego życia? Czy mnie zmieniła? I wreszcie czy było warto?

Spełniłem swoje wielkie marzenie i to uczyniło mnie niezwykle wdzięcznym. Wdzięcznym za to, co mam, oraz wdzięcznym wszystkim napotkanym, pomocnym osobom, których nie zliczę. Mogłem docenić te szczególne warunki życia, w których przyszło mi żyć, a także zbliżyć się do świata, na którym żyje jednocześnie tak wiele różnorodnych i fascynujących kultur i ludzi. Mogłem spojrzeć na świat przez pryzmat, jeśli nie ich życia, to przynajmniej miejsca ich życia.

Nauczyłem się, że wszędzie można znaleźć wspólne porozumienie, nawet nie znając języka, gdyż ludzi na całym świecie łączy bardzo wiele. Wydaje się, że wszyscy mamy podobne dążenia, pragniemy w gruncie rzeczy tego samego, a sama sfera ludzkiego doświadczenia wystarczy, aby zrozumieć, że przybysz z plecakiem, gdziekolwiek się pojawi, oznacza kogoś w podróży i zapewne chce gdzieś dotrzeć, gdzieś się przespać, coś zjeść. To są bardzo proste sprawy, do których nie potrzeba wykwintnej mowy, ani dyplomu.

Dziś, już przeszło rok od zakończenia tej wyprawy, trudno mi uwierzyć, że miała ona miejsce w takiej skali. Szeroki i szybko zmieniający się horyzont (niekiedy bardzo szybko), który towarzyszył mi podczas podróży, ustąpił miejsca wąskiemu i statycznemu widnokręgowi mojego domu i najbliższych okolic. Przez 8 miesięcy byłem nomadem i żyłem jak nomad, zmieniając i dostosowując swój styl życia do dynamicznych warunków. Dziś znów prowadzę osiadły tryb życia i statyka oraz rutyna wracają pomału na swoje dawne miejsca, dominując w myśleniu i zachowaniu. Bez wątpienia egzotyka – związana z dynamiką podróży – cieszy tak, jak zmysły cieszą się z różnorodnych wrażeń, widoków, dźwięków i smaków. Jej brak (egzotyki), choć zastąpiony bezpieczeństwem i stabilnością, których w długiej podróży należy się nie spodziewać, powoduje także pewien postępujący marazm i apatię, które niezawodnie powodują frustrację, a może i pewne otępienie, czy leniwość.

Podróż nie tylko uczy, a przynajmniej obfituje w wielkie możliwości nauki (choćby geografii), ale też zwiększa optymizm, rozładowując stres i gnuśność.

Wśród osób długo podróżujących – może wyłączywszy marynarzy na morzu i osób podróżujących służbowo – właściwie nie ma “smutasów”, czy pesymistów. Każdemu towarzyszy optymizm i ufność. Jedno, to że w egzotycznym kraju tubylcy witają równie im egzotycznego przybysza z ciekawością i uśmiechem, ale też i odpowiadają na jego uśmiech szczerzącej się i zwyczajnie rozbrajającej gęby. Uśmiech jest zaraźliwy i w podróży dominuje większość relacji i komunikacji międzyludzkiej, wprowadzając także satysfakcję z obcowania z ludźmi i z rozmowy. To także sprawia, że grono znajomych się szybko zwiększa. Ta wesoła komunikatywność pozostawia za sobą dziesiątki kontaktów na całym świecie, spośród których jedne okazują się mocniejsze i ważniejsze od innych, ukazując się jako znajomości – kto wie – może na całe życie. Umut w Turcji, Milad w Iranie, Indranil w Indiach itd. Każda z poznanych na krańcach świata osób wnosi przy tym unikalną perspektywę do własnego świata, wzbogacając go i zmniejszając zarazem – oswajając go i czyniąc bardziej zrozumiałym i przyjaznym. Podróżowanie oswaja strach. Kto się boi, niech nie rygluje drzwi i buduje wyższych ogrodzeń, ale rusza w daleką podróż.

Tej pogodzie wewnętrznej sprzyja obcowanie z pięknem przyrody, co potęguje jeszcze radość podróżowania. Spotykanie dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku, o ile zachowujemy bezpieczną odległość i rozsądek (przede wszystkim nie straszyć, ani nie zaskakiwać) jest doświadczeniem niesamowitym. Rozległe panoramy, w których spojrzenie może dosłownie rozpłynąć się w dalach i szybować w przestworzach odpręża nie tylko wzrok, ale i umysł.

Oczywiście wszystko to jest tym bardziej wartościowe, im bardziej człowiek czuje się swobodny, a miejsce niezatłoczone. Poza szlakiem rytm życia biegnie niezaburzony dramatycznym napływem turystów, których nigdzie nie brakuje (królują Niemcy i Japończycy, sporo jest Holendrów, Skandynawów, Turków, a także Chińczycy, ale i Polaków wszędzie można spotkać). Choć turyści w niewyobrażalnych masach tłoczą się wszędzie przy atrakcjach z przewodnika, nikną właściwie całkowicie już uliczkę obok, lub kolejny pagórek dalej.

Wreszcie spontaniczny tryb podróży, bez przewodnika, bez ścisłego planu, a nawet bez stałego towarzystwa wprowadza to, co często najcenniejsze i najgłębiej zapada w pamięć: element przygody – nieoczekiwanego spotkania, wydarzenia, rozmowy.

Oczywiście, że bywa, że spotkanie może być przykre, inny podróżnik działa na nerwy, ale zachowując trochę rozsądku, rozmawiając i interesując się okolicą, ludźmi, obyczajami (co po pewnym czasie samo wchodzi w nawyk) można ominąć większość ryzyka związanego z przykrymi wydarzeniami, które raczej są nie tyle wypadkiem, co wynikiem zawinionej ignorancji, lub własnego braku humoru (o co niełatwo).

W podróży tej byłem w stanie utrzymać dzienny, całkowity budżet w ryzach około $20 (uśredniając), wybierając skromne środki transportu i zakwaterowania, a także niewyszukane jadłodajnie, czy zwykłe bazary. Często płaciłem więcej, gdy byłem w pośpiechu i nie miałem czasu szukać bardziej konkurencyjnych opcji czy czekać na gospodarza, "serfując po kanapach" (coachsurfing). Bywało jednak, że wówczas też łapałem stopa i podróżowałem jeszcze taniej. Przeciętnie, podróżowanie po Amerykach wyniosło mnie o ok. 30-70% więcej, niż po Azji.

Post scriptum. Gdzieś po drodze, przy wiejskich ścieżkach tropików, widziałem też rosnące dziko banany...

Popularne posty