Powrót w Andy. Wari i Ayacucho



Wreszcie nadszedł czas, by powrócić w Andy. Z peruwiańskiego megapolis (tj. Limy) ruszyłem wybrzeżem w stronę Pisco, by tam pożegnać się ostatecznie z Pacyfikiem i skierować się w głąb kontynentu.

Wkrótce opuściliśmy piaski Sehury i wyjechaliśmy z nizin, ku wzniesieniom. Gdybym, zamiast tego zwrotu, kontynuował drogę na południe, niedaleko za Pisco trafiłbym do turystycznego miasta Ica (gdzie, jak słyszałem, można dosłownie “serfować” na pustynnych wydmach) i Nazca – słynącego z niezwykłych starożytnych geoglifów (niezbyt głębokich wykopów składających się na rozciągające na setki metrów zoomorficzne i antropomorficzne uformowania przypominające, gdy na nie spojrzeć z okolicznych wzgórz, a zwłaszcza z lotu ptaka: kolibra, kondora, pelikana, małpę, człowieka i inne trudniejsze do identyfikacji formy). Nie było mi to jednak po drodze, a do tego rozrywki w tej postaci, zwłaszcza przelot awionetką nad geoglifami, przekraczały mój wydrenowany już niemal doszczętnie budżet.

Zrazu złoto-miedziane, suche wzniesienia przekształciły się w zielone i wyniosłe łańcuchy gór, i – po pewnym czasie – byliśmy już wśród górskich wsi i spektakularnych rozległych krajobrazów środkowych Andów. Także język dookoła mnie zmieniał się niepostrzeżenie z hiszpańskiego na keczua (hiszp. quechua) – język Inków.

W drodze z Pisco do Ayacucho



Środkowe Andy, część zachodnia



W niewielkim Ayacucho (wym. aja-kuczo), położonym już na spektakularnych 2,800 m. n.p.m., turystów było niewielu, za to tradycyjnie noszących się kobiet i mężczyzn można tu było spotkać na każdym kroku. Folklor i barwny klimat lokalnej społeczności harmonizował tu z górską panoramą, a obcowanie z tym wyżynnym miastem i jego mieszkańcami wydawało mi się bardziej naturalne i swobodne, niż gdy byłem w większych, wysoko położonych miastach Ekwadoru – Quito i Cuenca, gdy nieliczni barwnie ubrani krajanie peszyli się jakby wśród dominującego nowoczesnego mieszczaństwa.


Tradycyjne barwne stroje górali z andyjskiego Ayacucho.


Historia miasta Ayacucho sięga czasów hiszpańskiej la conquista (co w języku hiszpańskim portugalskim i włoskim oznacza to samo – podbój). Jednak zanim założył je Pizzarro w. XVI (jeszcze jako Huamanga), w regionie tym zamieszkiwała multietniczna populacja wari (wym. łari), chanka (wym. czanka) i nazca (wym. nazka). Gdy po krwawej batalii miasto wyzwolił z rąk hiszpańskich bohater Ameryk – Simon Bolivar, zmienił on nazwę na Ayacucho, co jest połączeniem słów z keczua: “martwy” i “zakątek” – ku czci ofiar narodowowyzwoleńczej bitwy.

Po zwiedzeniu lokalnego Plaza Mayor, głównego placu w mieście, pospieszyłem zobaczyć lokalne muzeum poświęcone pierwszemu imperium Peru, lub Ameryki Południowej – Wari, które miało stać się medium, poprzez infrastrukturę oraz administrację którego, rozrastało się później imperium Inków (w podobny sposób jak Rzymianie opanowali dominium rozwiniętej już greckiej Hellady).

Wari była zaawansowaną kulturą rozwijającą w latach pomiędzy rokiem 500, a 1100 n.e. Na ceramice z tych czasów widać motywy warzyw uprawnych jadanych w tym miejscu: ziemniaków – podstawowego składnika pożywienia (hiszp. papas) – oraz kukurydzy (hiszp. maiz), komosy ryżowej (kecz./hiszp. quinoa), fasoli (hiszp. frijoles).

Duże wrażenie robią gabloty z ludzkimi czaszkami podpisane “trepanado” i “deformado”, czego znaczenia można się domyślać.

Ślady po trepanacji i deformacji czaszek artystokracji Wari.

Sposób dawnego pochówku w rejonie Andów – w "paczce"



Po obejrzeniu zbiorów w niedużym, ale zadbanym muzeum, ruszyłem do mojego małego hoteliku przy samym dworcu, w którym wytargowałem niską cenę. Wyjątkowo nie konsultowałem tego uroczego lokum ani z przewodnikiem Lonely Planet, ani z Internetem (np. booking.com). Jego właścicielka, gdy spytałem ją o dobre lokalne comedores (jadłodajnie), entuzjastycznie zostawiła swoją maleńką recepcję (a bawiło się w niej małe dziecko) i zaprowadziła mnie osobiście do okolicznego baru, gdzie smacznie zjadłem. Na bazarze przy dworcu udało mi się kupić jeszcze jeszcze jakiś biały ser a’la mozzarella na śniadanie (ale niestety nie pamiętam już co to było, ani jak się nazywało, ale zdaje się, że był to ser z mleka lamy).


Następnego dnia wstałem pełen sił i entuzjazmu, by skierować się na ostatni duży przystanek mojej podróży – długo wyczekiwane Cusco, położone jeszcze dalej w głębi gór.


Warszawa

Popularne posty