Wyprawa do Machu Picchu


Wyprawa do Machu Picchu (wym. maczu piczu) nie jest niczym oczywistym jak – dajmy na to – zwiedzanie Tadż Mahal. Prawdę powiedziawszy, gdy wchodzimy w szczegóły dotarcia na miejsce pojawia się wiele wątpliwości. Jechać pociągiem, czy iść pieszo, dotrzeć autobusem na górę, czy wspinać się stromą ścieżką, wspinać się jeszcze wyżej na wzgórza ponad ruinami czy nie? Jest tak dlatego z kilku powodów. Po pierwsze Machu Picchu to miejsce położone w trudno dostępnym miejscu i bardzo odległe od cywilizacji. Nie prowadzi tam żadna droga lądowa. Po drugie jest to szczególne doświadczenie zwiedzania i ma często ma w sobie jakiś element “mistyczny”. Wiele osób chce się tam dostać w sposób szczególnie wyjątkowy, czy znaczący. Po trzecie jest to najpopularniejsza destynacja turystyczna na świecie (w roku 2017 zjechało tu 1,5 mln ludzi z całego świata) generująca milionowe dochody dla zarządców zabytku, rządu Peru i całej rzeszy sprzedawców, kierowców i usługodawców. Z tym ostatnim wiąże się multum komercyjnych usług i z tego też powodu często decydujący o formie dotarcia na miejsce okazuje się czynnik ekonomiczny.

Dysponując już reliktowymi szczątkami mojego budżetu, po omówieniu z Jose moich opcji, wybrałem formę najbardziej ekonomiczną, acz nie pozbawioną potencjału przygodowego. Rozrysował mi on na niedużej kartce kilku-etapowy plan podróży, wraz z cennymi adnotacjami typu “to miejsce jest wyjątkowe, koniecznie się tu zatrzymaj”. Byłem mu szczególnie wdzięczny za te rady.

Główny cel podróży to Aguas Calientes (lub od niedawna Machu Picchu Pueblo), czyli turystyczna noclegownia i kurort u samego podnóża ruin Machu Picchu.

Plan ataku szczytowego, który przygotował mi Jose


Zakupiwszy uprzednio bilety (na 3-4 dni wprzód, co możliwe jest tylko poza sezonem) w oficjalnym biurze turystycznym przy Plaza de Armas za niebagatelne 200 soli (ok. 220 pln), wyruszyłem o świcie małym, lokalnym autobusito z północnego Cusco do miasteczka Santa Teresa. Po drodze minęliśmy miasteczko Santa Maria, które na marginesie także jest sensownym punktem przesiadkowym w drodze do Aguas Calientes. W Santa Teresa przesiadłem się do kolejnego autobusito i ruszyliśmy gruntową, wąską drogą wzdłuż masywów stromych wypiętrzeń w kierunku ostatniego miejsca, do którego można jeszcze dojechać drogą – stacji hydroelektrycznej (nazywanej potocznie Hydroelectrica), przy której mieści się parking i stacja kolejowa. Zamożni turyści przemierzają całą drogę z Cusco, lub Ollantaytambo (wym. ojantaj-tambo) do Aguas Calientes dość ekskluzywnym pociągiem, zatrzymując się tu na chwilę. Do samych podnóży Machu Picchu dojeżdża bowiem tylko pociąg. Reszta turystów idzie pieszo z Hydroelectrica, lub “inkaskimi” szlakami z przewodnikami. Szlaki te (zwane Jungle trail, Inca trail etc.) są dostępne tylko dla zorganizowanych wycieczek z przewodnikami i oznaczają kilkudniowy marsz z Cusco, lub Ollantaytambo przez dżunglę, z noclegami w plenerze. Wymagają one jednak kosztownych wydatków i podporządkowania się ich organizatorom i współtowarzyszom grupy. Bilet na pociąg kosztuje bagatelne $136 dolarów z Ollantaytambo, położonego w połowie drogi między Cusco, a Aguas Calientes. Wycieczka z przewodnikiem kosztuje niewiele mniej, lub więcej.

Droga ze stacji Hydroelectrica nie jest przy tym żadną “drogą”, ale sposobem najtańszego dostania się do Machu Picchu, co sprowadza się do podążania pieszo wzdłuż torów kolejowych, aż do celu. Ten połowicznie partyzancki sposób wybiera jednak najwięcej turystów, a na pewno najwięcej ubogich kombinatorów, do których szacownego grona miałem zaszczyt należeć. Suną oni wszyscy po torach wśród gęstej zieleni i wysokich ścian kanionu, niekiedy w grupach, niekiedy solo. Nadjeżdżające z rzadka pociągi nie wymagają od pieszych szczególnej uwagi, gdyż ich metalowy stukot, maszynowy hałas i głośny gwizd słychać i czuć już z oddali. Ten powolny sposób zbliżania się do celu podróży sprawia, że podróż ta nabiera szczególnego znaczenia duchowego.

Andy w tym miejscu przemieniają się już w gęstą dżunglę, roślinność staje się tu bardzo obfita, a powietrze lepkie od wilgoci. “Droga” ta prowadzi wzdłuż rzeki Urubamba, która wyrzeźbiła ów długi i głęboki kanion, którym dochodzimy po 3-ech godzinach solidnego marszu do celu – Aguas Calientes (lub Machu Picchu Pueblo). Sama “forteca” jest już nieopodal, ale wymaga jeszcze tęgiej godzinnej wspinaczki, stromo pod górę. Jest ona tak wysoko położona, że stąd jej wciąż nie widać. Ponieważ bilety wstępu są wydawane na “okna czasowe”, trzeba przybyć odpowiedniego dnia i wejść o odpowiedniej porze, np. od 8, do 10 rano, dn. 20 maja. Poza tym czasem i datą bilet nie obowiązuje, a trzeba je nabywać na dni, tygodnie, a nawet niekiedy i miesiące w przód (opcja z wejściem na pewien fotogeniczny wierzchołek nad ruinami jest obsesyjnie wręcz popularna i wymaga oczekiwania absurdalnie długich miesięcy).

Bogata oferta akomodacyjna i restauracyjna roztacza się w zadbanym i bogatym kurorcie Aguas Calientes, w którym spotykamy turystów z całego świata. Z tego względu miejsce to jest dość odpychające, jako że – może poza gorącymi źródłami (tak się tłumaczy nazwę z j. hiszp.) – nie ma tu niemal nic prawdziwego, a wszystko jest na pokaz i to w astronomicznych cenach. I to nie tylko jak na peruwiańskie realia.

Wzdłuż torów do Aguas Calientes. Kilka godzin od celu.

Rzeka Urubamba pod samym Machu Picchu

Górna część kurortu Aguas Calientes, po drodze do aguas calientes (gorących źródeł)


Po przespanej nocy w najtańszym hostelu, jaki udało mi się znaleźć, wyruszyłem jeszcze nocą ku fortecy. Innej opcji nie miałem, o ile miałem zdążyć na moje wczesno poranne okno czasowe. Godzina lub dwie drogi krętą ścieżyną do góry. Inną możliwością, znów dość ekstrawagancką, jest dojazd pieruńsko drogim autobusem, wwożącym turystów pod samą bramę ruin. Ciekawe jest to, że autobusy te musiały być tu dowiezione pociągiem (lub złożone na miejscu) i kursują one tylko na tym krótkim, zamkniętym odcinku między kurortem Aguas Calientes, a bramą Machu Picchu (ok. 10 minut), gdyż dookoła są tylko porośnięte dżunglą Andy i żadnych dróg.


Tak znalazłem się przed samym wejściem do ruin tego niewielkiego miasteczka Inków.
Opadająca o świcie mgła i wyłaniające się z niej mury budynków tego dawnego miasta robią wrażenie, adekwatne do pokonanych wcześniej trudów. Po chwili ujrzałem regularnie ułożone kamienne bloki, spadziste tarasy budynków i zieloną trawę, którą gryzły oswojone lamy, być może jak za czasów królów Sapa. Z dwóch stron szerokiej półki, na której położone są ruiny wybijają się strome wierzchołki, które zapewne służyły jako punkty obserwacyjne. Na jednym z nich jest ulokowanych też kilka ołtarzy. Z obu roztacza się rozległy widok na całe Machu Picchu, a także okoliczne szczyty i niemal cały kanion rzeki Urubamba. W oddali można wyłowić nawet miejsce, gdzie znajduje się mijana poprzedniego dnia stacja Hydroelectrica.


Ale czym jest właściwie Machu Picchu? Etymologicznie w quechua nazwa ta oznacza “starą górę”. Wśród badaczy panuje powszechna zgoda, że wybudowano je ok. 1450 roku. Jednak ciekawe, że choć miejsce zostało odkryte "już" w 1911 roku, do dziś nie jest jasne jaką ono pełniło funkcję i jak je w ogóle określać. Obecnie dominują dwie wersje. Pierwsza mówi, że jest to forteca Inków. Znajduje się ona bowiem w trudno dostępnym miejscu, na wysoko położonej, rozległej półce, otoczona wysokimi szczytami Andów (ok. 2,430 m. n.p.m.), do którego prowadzą wąskie i głębokie przełęcze – łatwe do obrony i urządzania zasadzek. Jednak miejsce to jako jedno z nielicznych najprawdopodobniej nigdy nie zostało odkryte przez konkwistadorów: nie leży w żadnym strategicznym miejscu, jest ono raczej ukryte, “na uboczu”. Druga, bardziej prawdopodobna hipoteza mówi, że jest to sanktuarium, coś w stylu “letniej”, luksusowej rezydencji królów-sapa Inca. Istotnie, leży ono w pięknym krajobrazowo miejscu i w bezpośrednim sąsiedztwie gorących źródeł (stąd nazwa miejscowości pod samym Machu Picchu – Aguas Calientes – co znaczy ciepłe wody). Można więc mówić o nim forteca, lub sanktuarium, choć prawdy zapewne nigdy nie poznamy.

Do dziś w Machu Picchu działa system kanalizacji, sprowadzający wodę z wyższych części gór, co samo w sobie jest imponujące zważywszy na fakt już i tak wysokiego położenia rezydencji względem okolic. Długie rynny doprowadzają wodę do systemu niedużych fontann pomiędzy budynkami, skąd przepływa ona pomiędzy kaskadami kamiennych “umywalni”, lub “czerpalni” wody do niższych partii miasta.

W kilku miejscach, na niedużych placach stoją wyeksponowane kamienne ściany, z drobiazgowo obrobioną górną, sinusoidalnie ukształtowaną krawędzią. Bliższe oględziny wskazują zadziwiające podobieństwo z liniami gór, które widać z tych właśnie placów, co skłania do przypuszczeń, że te ściany są czymś w rodzaju rzeźby, czy swoistego dzieła sztuki, lub nawet mapy terenu odtwarzającej okolice. Być może pomagały one w orientacji mieszkańcom w mgliste dni.

Tajemnicą pozostaje dlaczego Machu Picchu zostało opuszczone, skoro nigdy nie zostało ono odkryte, ani tym bardziej podbite przez hiszpańskich najeźdźców? Jednak uważa się, że jeśli istotnie było ono królewskim ustroniem, zamieszkiwanym głównie przez służbę i niedużą populację utrzymującą sady i ogrody podczas nieobecności króla, wówczas gdy ten zmarł a imperium legło w gruzach, istnienie tego sanktuarium straciło rację bytu i pozostała tam “służba” opuściła je. Nie jest wykluczone, że szalejące epidemie zdziesiątkowały mieszkańców do liczby, która nie była dłużej w stanie samodzielnie utrzymać się w tym odludnym miejscu.

Choć Machu Picchu nie jest obiektem o takim historycznym znaczeniu jak Cusco, które dla imperium Inków stanowiło stolicę, podobnie jak Rzym dla Cesarstwa Rzymskiego, ani nie jest tak rozległe i duże, jak wiele innych inkanskich fortec, miast i świątyń, to dzięki jego opustoszeniu i uniknięciu ognia walki zostało ono najlepiej zachowanym zabytkiem kultury prekolumbijskiej na ziemiach Peru, który rzuca światło na wszystkie pozostałe zabytki Inków i w najbardziej widowiskowy sposób ukazuje wielkość kulturową, architektoniczną i inżynieryjną tej największej cywilizacji Amerykańskiej. Z tego względu pomimo wielkiej popularności i natężenia turystycznego miejsce to uważam, za warte trudu i kosztu odwiedzin i jako takie inspirujące.



Technologia kamienia doprowadzona do perfekcji.

Świetnie zachowane budynki domów Machu Picchu. Jedyne czego im brakuje to dachy.



Po kilku godzinach zwiedzania, żując liście koki, ruszyłem w dół doliną Urubamba do stacji i dalej do Santa Teresa. Po zmroku dotarłem z powrotem do Cusco, po drodze jeszcze oglądając olśniewający zachód słońca w okolicy wysokiego miejsca w Andach, które zaznaczył mi na mapie Jose.


Kilka dni później pożegnałem się serdecznie z moim gospodarzem i kilkoma osobami poznanymi w Cusco i ruszyłem pieszo z dwoma wypchanymi lokalnymi tekstyliami plecakami na lotnisko, skąd odleciałem wpierw do kolumbijskiej Bogoty, by tam skosztować po raz ostatni kolumbijskiej kawy Juan Valdez i przesiąść się w samolot do Madrytu. Po kilku dniach spędzonych w stolicy Hiszpanii, wróciłem do Warszawy. Był to koniec mojej “podróży dookoła świata”.



Warszawa

Popularne posty