Cusco – święta stolica Inków



Podróż w to miejsce z Ayacucho – krętymi drogami wśród piętrzących się szczytów Andów – to wciąż cały dzień drogi. Są to więc dwa dni jazdy autobusem ze stolicy kraju, czego nie widać na płaskiej mapie politycznej Peru. Jest to ta sama trudność pokonywania głębokich dolin i przemierzania wysokich przełęczy górskich, z którą zmierzyłem się już na północy Kolumbii i z którą mierzą się podróżujący w Boliwii, aż po samo południe Chile i Argentyny przy pokonywaniu tego najdłuższego pasma górskiego na świecie.

Z Ayacucho jechałem kilkuosobowym, ale wygodnym autobusito. Widoki nieskażonej ludzką ręką przyrody, skąpane w mocnych promieniach słońca napawały niewyrażalnym optymizmem. Atmosfera wewnątrz była jowialna, pasażerowie żywo gawędzili, a kierowca opowiadał dowcipy. Po kilku miesiącach pobytu w Ameryce Łacińskiej mój hiszpański nadawał się już na dość prostą, ale zajmującą konwersację, do której skłaniała też bliskość współpasażerów małego automobilu.
Jednak tu hiszpański stawał się bardziej wtórny, niż na peruwiańskich nizinach. Część rozmów prowadzona była w quechua (wym. ke-czua), czego – rzecz jasna – ni w ząb nie rozumiałem. Jak się wkrótce miałem przekonać w Cusco, język ten stopniowo się odradza i staje się coraz popularniejszy wśród młodzieży odkrywającej swą niesamowitą andyjską tradycję (dziś w quechua mówi ponad 7 milionów ludzi, z czego większość jego użytkowników miałem spotkać właśnie u celu tej podróży).

Cusco (czasami też pisane przez “z” – “Cuzco”, wym. kus-ko, que. Qosqo) to święta stolica Inków – serce historycznego Peru, a może i najważniejsze miasto w dziejach Ameryki Południowej. Współcześnie wciąż jest to tętniące życiem miejsce, pełne doskonale zachowanych zabytków architektury przed-kolumbijskiej i dumnych, barwnych jego mieszkańców – cusceños.

Wysoko położona, historyczna część miasta skupia się wokół wielkiego placu Plaza de Armas położonego na nieprawdopodobnej wysokości 3,400 m. n.p.m. Na środku placu mieści się zielony park, w którego centrum stoi pomnik dziewiątego władcy Inków o imieniu Pachacutec (wym. pacza-kutek). Dookoła placu rzucają się w oczy dwie potężne i piękne budowle z czasów kolonialnych – Katedra Cusco (stojąca na miejscu byłej świątyni poświęconej bogowi Wirakocza) i imponujący kościół katolicki wybudowany przez jezuitów (Iglesia de la Compañía de Jesús). Dalej wokół placu piętrzą się szczyty okolicznych wzniesień, na których stoją inkaskie fortece. Najbardziej imponującą z nich stanowi Sacsayhuamán (wym. Sak-saj-ła-man). Mury tej fortecy stanowią wysokie ściany, zbudowane z idealnie dopasowanych, acz nieregularnie wyciętych bloków, złożonych bez zaprawy, z których największy waży podobno 200 ton. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć, jesteśmy świadkami imponującej technologii i myśli architektonicznej tutejszych budowniczych z czasów zanim jeszcze zjawiła się tu kultura europejska.

“Inkowie” to nazwa potoczna wielkiego multi-etnicznego imperium, którego początki sięgają XII w. n.e., będących zaledwie ostatnią fazą długiej tradycji i "sukcesji" wcześniejszych wielkich kultur andyjskich – Tiwanaku (300-1100 n.e.) oraz Wari (600-1100 n.e.). Nazwa “Inkowie” właściwie pochodzi od nazw jego władców (z linii “Inka”) i najczęściej mówi się o “Inka”, myśląc o samych królach – w quechua: sapa (np. 11 król-sapa Túpac Inca Yupanqui). Z historycznych danych wynika, że pierwszy z nich – Manco Capac założył miasto w XII w., wówczas wieś, i nazwał ją Qosqo (wymawiane z harczącym “h” – khos-kho). Choć w kolejnych wiekach miasto się znacznie rozwinęło, a znaczenie Inków urosło, okoliczne ludy Chanca zagroziły egzystencji jego mieszkańców. Dopiero w pierwszej połowie XV w. dziewiąty władca Inków – Pachacutec uwolnił miasto od zagrożenia Chanca i dokonał pierwszej wielkiej ekspansji królestwa, wprowadzając przy tym szereg ważnych reform. Kolejni władcy znacznie poszerzyli granice królestwa, przekształcając je w imperium o nazwie Tahuantinsuyu (co znaczy “Cztery Regiony”) z 4-ema wielkimi prowincjami, które rozciągały się w czterech kierunkach geograficznych względem potężnej wówczas stolicy Cusco (o długości nawet 4,000 tysięcy km. wzdłuż pasma Andów). Dla ówczesnych obywateli Imperium (a więc potocznie “Inków”, których wg szacunków w XV w. mogło być nawet 10 milionów), był to zatem pępek świata i absolutny punkt orientacji. Ustanowiony jednak nie na długo... Gdy w XV w. dotarli tu Hiszpanie z żądnym sławy konkwistadorem Francisco Pizarro na czele, przywlekli ze sobą ospę i inne nieznane na amerykańskim kontynencie choroby, na które mieszkańcy nie mieli żadnej odporności i – w starciu z którymi – nie mieli żadnych szans. Pozbawiły one życia nie tylko miliony z nich, ale także ówczesnego, 14-ego króla – Huayna Capaca. Dało to początek krwawych bratobójczych walk jego potomków o władzę nad chwiejącym się Imperium oraz początek końca Inków. W ciągu następnych 40-50 lat szalejących epidemii, bratobójczych walk i – nie mniej skutecznie, co szczęśliwie i podstępnie prowadzonej – la conquista Imperium Inków legło w gruzach. Gdy do podbitego Cusco przybył wreszcie Pizarro miał jednak powiedzieć, że miasto to jest tak piękne, że “byłoby znakomite nawet w Hiszpanii”.

Choć Hiszpanie włożyli wiele wysiłku by keczuańskie i politeistyczne Qosqo przekształcić w hiszpańskie i katolickie Cusco, do dziś pozostaje tu bardzo wiele zabytków z ery przed-hiszpańskiej, a być może najbardziej znamiennym z nich jest świątynia słońca Qorikancha (wym. kori-kancza). Została ona przekształcona w klasztor dominikanów w taki sposób, że niemal wszystkie fundamenty, a nawet dolna część ścian jest oryginalną zabudową świątynną wybudowaną i zachowaną z czasów Inków, zaś elewacje, dach i wykończenie zewnętrzne jest wybudowane już w czasach hiszpańskich na modłę renesansową. Fundamenty te stanowią cechę szczególną budownictwa Inków, która przebija się wyraźnie w architekturze różnych części starego miasta – w murach i ścianach budynków i podłoża wąskich uliczek. Są to wielkie, nieregularnie ciosane kamienne bloki, łączone ze sobą w taki sposób, że przylegają one do siebie tak, jak idealnie wykonane puzzle – pomiędzy nimi nie ma żadnych szpar, ani otworów; nie ma także żadnej zaprawy murarskiej. Dodatkowo ściany te są lekko pochylone ku wnętrzom budynków tak, iż bloki skalne napierają i wzmacniają się same na sobie i na sklepieniach. Ta wybitna technologia Inków sprawia, że budowle te są bardzo wytrzymałe i odporne nawet na najmocniejsze (i częste w tej strefie) trzęsienia ziemi, a czego nie można powiedzieć o budownictwie kolonialnym Europejczyków.

Qoriqancha była najważniejszą świątynią w mieście, poświęconą bogowi słońca i patronowi miasta – Inti – jednemu z wielu bóstw, do których modlili się Inkowie. Spośród innych można wspomnieć o Wirakocza – stwórcy wszystkich istot żywych, oraz o Pachamama (wym. pacza-mama) – bogini płodności i wegetacji, Matce Ziemi, której kult przetrwał w Cusco, a nawet wielu innych miejscach Peru do dziś.

Jak wspomniałem, wielu młodych cuscenos (“Kuskańczyków”) uczy się na powrót języka Inków – quechua, a nawet odchodzi od wiary katolickiej, na rzecz kultu Pachamama, zwłaszcza w obliczu popularnych coraz bardziej obrzędów religijnych i leczniczych związanych z używaniem świętej rośliny ayahuasca (wym. aja-łaska, wywaru z halucynogennych amazońskich pnącz) i san pedro (halucynogennego kaktusa), a także innych roślin, którym przypisuje się istnienie duchowe (a więc spożywając ayahuascę, kontaktujemy się z duchem “matki Ayahuasci”).

Zarówno z Ayahuasca oraz z San Pedro łączy się długa tradycja leczenia ciężkich chorób, zwłaszcza natury neurologicznej i psychicznej, z czego korzysta dziś wielu nieuleczalnie chorych pacjentów – także z krajów Zachodu, którzy przybywają tu specjalnie w tym celu, często wyczerpując wcześniej możliwości zachodniej medycyny konwencjonalnej. W obrzędach tych zawsze uczestniczy specjalnie przygotowany szaman (duchowy przewodnik i lekarz, ewentualnie “znachor”), który nie tylko prowadzi ceremonię, dogląda jej uczestników, ale też decyduje kto może i powinien się jej poddać. Nie każdy bowiem może z uwagi na zdrowie, a też nie każdy ma dostatecznie poważny powód. Nie ma to, jak wielu turystów z Zachodu sądzi, nic wspólnego z rozrywkowym lub rekreacyjnym używaniem narkotyków. Ayahuasca, San Pedro, podobnie jak liście coca są tradycyjnymi naparami i naturalnymi ziołami znanymi w regionach Andów od tysięcy lat związanymi nierozerwalnie z kulturą i religią. Jak można się przekonać w Muzeum Koki, liście tej rośliny – tradycyjnie używanej w ziołolecznictwie, ale także dla smaku jako herbata (liście się także żuje) – znane były tutaj od 5,000 lat przed Chrystusem; jej ślady znaleziono m. in. w starożytnym Caral.

Tak jak ayahuasca używana jest w leczeniu depresji, schizofrenii, różnego rodzaju paraliżów, tak żucie liści koki zmniejsza objawy choroby wysokościowej, usuwa bóle głowy i brzucha, dodaje energii i zmniejsza uczucie głodu, co sprawia, że często używa się jej w trudnej, fizycznej pracy (np. pasterze wychodzący na całe dni w góry). Suszone liście koki sprzedawane są w Peru na każdym bazarze na garści i jest to najczęściej używana spożywczo i ziołoleczniczo roślina w kraju – widać ją w babcinych i dziadczynych ustach (a dokładniej: w ich napchanych nią polikach) w niemal każdej peruwiańskiej prowincji, a zwłaszcza tu – w Cusco.
W tym samym muzeum można się także dowiedzieć, że jest ona używana w produkcji... amerykańskiej Coca-Coli od 1884 r. (do czego koncern ten ma wyłączność, a receptura jest tajna), a także uzyskuje się z niej narkotyk – kokainę, która – stosunkowo od niedawna – zrobiła tej roślinie czarny PR na całym świecie. Pierwszy “sztych działką” kokainy datuje się na rok 1919, ale jeszcze na długo przed tym badania nad nią prowadził Zygmunt Freud (w roku 1884 wydając prace o pozytywnych jej skutkach) i wielu innych zachodnich psychiatrów. Dopiero od połowy XX wieku substancja ta trafiła na globalną listę nielegalnych narkotyków, co otworzyło nowy, czarny, acz bajecznie lukratywny rynek, na którym Pablo Escobar i inne narkotykowe kartele utworzyły swoje imperia, a co do dziś tworzy główny problem związany z przestępczością zorganizowaną w całej Ameryce Środkowej, Kolumbii, Ekwadorze i Peru. Jednak kokaina to sztuczny i bardzo mocno skoncentrowany syntetyk uzyskany laboratoryjnie z zaledwie 1-ego wyekstrahowanego alkaloidu ze wszystkich 14-stu, które posiadają liście koki. Obok tego posiadają one znaczne ilości witaminy C, E, niacyny, potasu, magnezu, cynku, żelaza i wielu innych pożądanych dla organizmu substancji odżywczych). Jak wiele innych tutejszych substancji spożywczych – np. komosa ryżowa, korzeń maca (pieprzyca peruwiańska) – jest ona uważana za “superfood”.

W Cusco mieści się także wiele interesujących muzeów poświęconych sztuce Inków, rezydencji-fortecy Machu Picchu, tekstyliom itd. Są także liczne bazary z rękodziełem, w tym bardzo luksusowym i drogim, gdzie można nabyć wiele towarów z wysoko cenionej wełny z młodych alpak. Są tu także wytworne restauracje (gdzie zjemy najdroższe w Peru cui – mięso z andyjskich świnek morskich), a nawet wegańskie. Jest tu potężna infrastruktura nastawiona na odbiór tysięcy zjeżdżających tu z całego świata turystów.

Ja zamieszkałem na bardzo skromnych przedmieściach w okolicy lotniska, gdzie moim gospodarzem był peruwiański nauczyciel angielskiego – Jose. Nie był on jednak cusceno, pochodził z Trujillo. Dzięki temu miałem jednak okazję zjeść przepyszny przysmak z jego nadmorskich ojczystych rejonów – ceviche (owoce morza i surowa ryba w algach i soku imbirowo-cytrynowym). Na lokalnych mercados (halach targowych) można zjeść także pyszne kanapki ze świeżym awokado (hisz/per. palta), serem (hisz. queso), pomidorami i bazylią, oraz wypić świeżo wyciskany sok z lokalnych owoców.

W zasięgu jednodniowych wycieczek dookoła Cusco jest wiele niezwykłych atrakcji. Obok wielu okolicznych miast i fortec Inków, możemy się wybrać na położony na 5,000 m. n.p.m. szczyt Apu Winicunca – o popularnej nazwie “Rainbow Moutain”. Nazywana jest ona "tęczową" z racji wielu miedzianych i żółtawych smug (różnych minerałów, które odsłonił wiatr) widocznych na jej grzbiecie. Po drodze na szczyt ze stacji bazowej oglądać możemy stada białych i czarnych lam pasących się na zboczach, a także barwnie ubranych górali i góralek z okolic, wwożących konno  wielu przytkanych brakiem powietrza turystów. Ich świetny nastrój i niespożyta energia zabawnie kontrastuje z niewyraźnymi minami przyjezdnych.
Pokonanie przewyższenia ok. 1,200 m, w ok. 5 km. zajęło mi ze 3-4 godziny nieprzerwanego marszu, kiedy zdumiony swoim żółwim tempem stwierdziłem, że ilość powietrza na tej wysokości sprawia wrażenie, jakby odebrano mi jedno płuco.

Z lotniska w Cusco, przy którym zamieszkałem, miałem wkrótce wylecieć w daleki lot do domu, wieńczący kres mojej długiej podróży. Jednak wciąż pozostało mi jeszcze jedno miejsce do odkrycia, a bez którego powrócić nie mogłem – Machu Picchu.


Na zdj. Plaza de Armas podczas celebracji dnia służb porządkowych.

Warszawa







Popularne posty